Wyjazd do Budapesztu miał być tym dodatkowym podczas wakacji, początkowo planowany na weekend, stał się wypadem tygodniowym. Decyzje o wyjeździe do węgierskiej stolicy podjęliśmy dosyć szybko przede wszystkim ze względu na cenę ( koszt podróży, noclegów i samych atrakcji).
Grzechem jest nie zobaczyć tej oddalonej o 24 minuty lotu lub 7 godzin jazdy od Polski jednej z najpiękniejszych stolic Starego Kontynentu. My postanowiliśmy nadrobić zaległości i ujrzeć miasto, którym fascynowali się najwięksi, a najbogatsi inwestowali w niego swoje fortuny.
Za kombinację Kraków-Budapeszt-Warszawa Modlin zapłaciliśmy 120zł od osoby, co wówczas było dość dobrą cenę. Opcję powrotu przez Modlin polecamy w szczególności mieszkańcom stolicy i okolic, bo mimo niskiej ceny samych biletów lotniczych my musieliśmy doliczyć koszty przejazdu z Modlina do centrum – ok. 20 zł/os. i bilet na trasie Warszawa – Wrocław ok. 60zł/ os-student.
Mimo, że docelowo mieliśmy już rezerwację w Hostelu Banki w Budapeszcie, ze względu na późny wylot z Polski, planowaliśmy pierwszą noc spędzić na lotnisku. Kiedy jednak okazało się, że nasz lot trwał zaledwie 24 minuty, szybko zdecydowaliśmy się na wcześniejsze zakwaterowanie. Trochę zaryzykowaliśmy z decyzją o przyjeździe do hostelu bez rezerwacji o 1 w nocy w szczycie sezonu, ale udało nam się finalnie przespać w pokoju wieloosobowym z Belgami. Sama podróż do centrum nie należała do najprzyjemniejszych ponieważ obrzeża Budapesztu nie robią najlepszego wrażenie, a przynajmniej w godzinach nocnych. Po mało komfortowo spędzonej nocy, z samego rana przenieśliśmy rzeczy do recepcji i wyruszyliśmy w miasto. Pogoda nas nie zawiodła, choć osobiście uważam, że było zbyt gorąco, całkiem możliwe, że ze względu na brak morskiej świeżości.
Jak się okazało nasz hostel faktycznie był usytuowany w samym centrum Pesztu, stąd po małym śniadaniu i już ostatecznym zakwaterowaniu w pokoju, wyruszyliśmy w końcu w miasto. Naszym pierwszym celem stała się położona na Dunaju pomiędzy nowoczesnym Pesztem a zabytkową Budą Wyspa Małgorzaty (Margit Sziget) Jest to miejsce zdecydowanie rekreacyjne, dobre na chwilę odpoczynku. Mieszczą się tam baseny, korty, restauracje i kafejki. Z wyspy udaliśmy się już całkiem na drugą stronę Dunaju, do Budy, która zachwyciła nas swoją starówką i znokautowała cenami. To jednak nie odwiodło nas od pomysłu zafundowaniu sobie kolacji w tej okolicy. Udało nam się trafić na w miarę przystępne ceny i ładne miejsce, jednak sama kolacja należała do tych średnich.
Drugiego dnia, wciąż zachwyceni urokami Budy, z samego rana udaliśmy się w tamte rejony stolicy. Tym sposobem udało nam się dotrzeć na Wzgórze Zamkowe, skąd rozpościera się panorama całego miasta – widok z każdej strony jest naprawdę zachwycający, szczególnie wieczorem. Droga powrotna w dół przypominała mi nieco Pragę i tereny przy czeskich Hradczanach. Tym bardziej, że na owe wzgórze także można wjechać wagonikiem, którego trasa rozpoczyna się przy moście łańcuchowym. Następnego dnia z samego rana postanowiliśmy odwiedzić Muzeum Terroru, które widzieliśmy już wcześniej przejazdem, ale ze względu na to, że poruszaliśmy się po drugiej stronie miasta nie mieliśmy okazji tam zajrzeć. Sama fasada budynku jest na tyle interesująca, że nie da jej się nie zauważyć. Wstęp do muzeum jest tańszy da obywateli wybranych państw (w tym Polski) za okazaniem dowodu osobistego. Ciężko jest opisać słowami tamtejsze ekspozycje, ale z pewnością jest to obowiązkowy punkt wycieczki dla odwiedzających Budapeszt. Po zwiedzaniu Domu Terroru udaliśmy się w kierunku Placu Bohaterów, którego monumentalność naprawdę robi wrażenie. Tuż za za placem, znajduje się Lasek Miejski. Można w nim spędzić długie godziny, odpoczywając nad Dunajem bądź spacerując po zielonych terenach. Stamtąd okazało się, że już całkiem niedaleko do jednego z najstarszych na świecie ogrodów – budapesztańskiego ZOO. Myślę, że na jego zwiedzanie trzeba przeznaczyć ok. 3 godzin, ogród jest dosyć rozległy, a do tego niemiłosierny upał (przynajmniej ten lipcowy) nie ułatwia zwiedzania. Po obejściu ZOO udaliśmy się do hostelu, żeby odsapnąć i ponownie zawitać w Fatalu, w którym byliśmy już dzień wcześniej. Jest to restauracja polecana w przewodnikach, porcje są przegigantyczne i faktycznie nieadekwatne do ceny. Kiedy byliśmy tam pierwszy raz byliśmy zachwyceni, jednak za drugim prawdziwym okazało się powiedzenie: co za dużo to niezdrowo. Myślę, że gdybyśmy zdecydowali się na jedną wizytę w tym miejscu, nasze wspomnienia o tej restauracji byłyby o wiele cieplejsze. To nie zmienia faktu, że z czystym sercem możemy polecić tę knajpę dla strudzonych i baaaardzo głodnych turystów.
Będąc w Budapeszcie pewnie każdy chciałby zaliczyć, kąpiel w basenach termalnych. Nam się niestety to nie udało, a to dlatego, że nie sprawdziliśmy ich dziwnych rozkładów. Okazało się, że w różne dni mogą kąpać się mężczyźni i kobiety, a bodajże tylko w weekend baseny są „koedukacyjne”. Szukając upragnionego basenu doszliśmy pod wzgórze Gellerta, gdzie znajduje się słynny Kościół w Skale z polską kaplicą. Wewnątrz za grosze można wypożyczyć automatyczny przewodnik polski, który szczegółowo oprowadza po małym sanktuarium.
Nie licząc już na kąpiel termalną przeszliśmy mostem Elżbiety do Pesztu, na ulicę Vaci. Tam co godne polecenia to zdecydowanie węgierskie zapiekanki z różnymi dodatkami. Być może trochę tłuste, ale na pewno sycące. Spacerując zatłoczonymi uliczkami centrum, gdzie na każdym kroku nagabują namolni kelnerzy każdej praktycznie knajpy, trafiliśmy naIce Bar Finlandii, który okazał się fajną 20-minutową rozrywką. Na powyższym zdjęciu jeden z przedstawicieli budapesztańskich bezdomnych, których są w stolicy całe hordy.
Przebywając w stolicy Węgier udało nam się jeszcze m.in.
1. wjechać kolejką na Wzgórze Willowe
2. odwiedzić Instytut Polski
3. wypić piwo w średniowiecznych klimatach w knajpie Sir Lancelot
4. spłukać się doszczętnie, ja kto mamy w zwyczaju podczas każdego wypadu
5. zwiedzić dzielnicę żydowską ze słynną ulicą Kazinczy
Zmierzając do podsumowania, do wszystkich zainteresowanych i wahających się: jedźcie to Budapesztu! Nie zastanawiajcie się, Polak Węgier Dwa Bratanki, Węgrzy nas lubią, ceny są trochę droższe niż w Polsce, odległość znikoma a ilość rzeczy do zobaczenia zatrważająca.
DUMA WĘGIER