Prawdopodobnie najpiękniejsza droga widokowa na świecie, najpiękniejsza trasa kolejowa świata i najatrakcyjniejsze pod względem turystycznym miejsce globu. Cenowe eldorado i surowcowy gigant. Państwo, którego obywatele osiągnęli ideał organizacji zarabiając w przeliczeniu 18 tys. złotych miesięcznie, a stopa bezrobocia wynosi 3,5%. W lecie można się opalać, a w zimie doświadczyć temperatur do minus 40C. Kraj, w którym za mord na 69 osobach trafia się za kratki na..21 lat.
Wybierając lot jesteśmy tam w niecałe dwie godziny. Za cenę obiadu w średniej restauracji w Polsce kupimy tam dużą butelkę wody, a ceny komunikacji miejskiej zmobilizowałyby każdego Polaka do zostania zawodowym kolarzem. W końcu nadszedł ten czas i postawiłem stopę na norweskiej ziemi, która dla wielu kochających podróże ludzi jest obowiązkowym punktem do zobaczenia. Mój pierwszy kontakt z Norwegią trwał 5 dni i został wykorzystany w stu procentach. Typowy survival zakończony 2 kilogramowym spadkiem wagi, setkami zdjęć fantastycznym motywów i nowo poznanymi ziomkami.
Pierwotnie bilety zostały kupione na początek kwietnia, ale ze względów technicznych kima w namiocie nie była w tym okresie roku najrozsądniejszym pomysłem. Następny termin przypadł na sierpień – drugi po czerwcu najlepszy termin na wypad w te rejony. Prognozy metereologiczne z najbardziej wiarygodnego źródła w sieci – norweskiej strony www.yr.no nie napawały optymizmem. Zakładaliśmy, że deszcz może nam towarzyszyć przez cały pobyt, znacząco wpływając na fotorelację z wyprawy i górski trekking. Matka Natura była dla nas jednak łaskawa i zafundowała 3 piękne, słoneczne dni i dwie wyjątkowo mokre doby. To dobry rezultat, biorąc pod uwagę, że w Bergen leje ponad 300 dni w roku a rocznie spada tam średnio 2250 mm deszczu, czyli ponad 2 metry | klimat w Norwegii |. Prewencyjnie „zakonserwowaliśmy” namiot dodatkowym sprejem i kupiliśmy ponczo, które w założeniu miało posłużyć jako dodatkowy tropik. W praktyce już po pierwszym noclegu było w częściach.
ROZBIJANIE KOCZOWISKA W BERGEN
Wystartowaliśmy Wizzairem z Poznania, dokupując dodatkowy bagaż rejestrowany. Łącznie za loty w najgorętszym okresie zapłaciliśmy 750 PLN z czego niecałe 300 PLN wyniósł bagaż rejestrowany. Lotnisko Bergen-Flesland położone jest 19 km od centrum, do którego najprościej (niekoniecznie najtaniej) dostać się prywatnymi busami Flybuss lub komunikacją miejską. Ten pierwszy kosztuje 85 NOK (44 PLN), a bilet kupuje się bezpośrednio u kierowcy. Miejski jest zdecydowanie tańszy (25 NOK), ale też trudniej osiągalny (bo to dobro państwowe…). Do ścisłego centrum tj. Targu Rybnego w Starym Porcie jechaliśmy ok. 35 minut. Na miejscu znajduje się świetnie zorganizowany punkt informacyjny, gdzie można zaopatrzyć się w praktycznie wszystkie materiały turystyczne dotyczące regionu, a także zarezerwować wycieczki z pilotem.
W ścisłym centrum Bergen jest kilka opcji na rozbicie namiotu, ale należy nastawić się na spanie w parkach, gdzie od rana biegają ludzie. Jest bezpiecznie jak u pana Boga za piecem, pewnie dlatego, że w tym rejonie arabskich przybyszów jest niewielu. Naszym celem noclegowym numer jeden od samego początku był jednak szczyt Fløyen (399 m n.p.m) – jednej z siedmiu gór otaczających Bergen. Sytuację atmosferyczną na górze monitorowaliśmy na stronie floibanen.com/webcam. Koczowisko udało nam się rozbić za skałkami wokół Skomakerdiket Lake – idealna miejscówka na camping: prosty, mało wyboisty teren i zadaszenie w formie dwóch sędziwych sosen. Aby zlokalizować to miejsce trzeba obejść jezioro, dojść do tablic informacyjnych i za nimi wspiąć się do góry tj. na zdjęciu poniżej. Charakterystycznym motywem jest głaz umieszczony w szczelinie drzewnej.
Na szczycie znajduje się schronisko, gdzie można za darmo częstować się wrzątkiem i kupić pocztówki. A, jest jeszcze restauracja, ale ceny startują od kilkuset złotych wzwyż. Dostać się na górę można na dwa sposoby: kolejką za 40 NOK w jedną stronę lub pieszo w ok. 45-60 minut. Przy 4-5 dniowym pobycie można zainwestować w Bergen Card, która upoważnia do licznych zniżek, również na wspomnianą powyżej kolejkę.
Na Fløyen spędziliśmy dwie pierwsze noce. Bagaż z wyjątkiem sprzętu fotograficznego zostawialiśmy każdego dnia w namiocie, a dzień spędzaliśmy na zwiedzaniu okolic: głównie hanzeatyckiej starówki Bryggen, okolic Fish Marketu i ścieżek leśnych na trasie między Fløyen a Ulriken (643m n.p.m.). Duża wilgotność powietrza i zmienność pogody: może lać przez 6 godzin, a następnie świecić słońce do końca dnia i na odwrót. Trzeba wziąć to pod uwagę przy planowaniu podróży i pakowaniu sprzętu na wyjazd!
KIERUNEK ODDA
Dworzec autobusowy znajduje się 10 minut spacerkiem od Targu Rybnego i sąsiaduje bezpośrednio z dworcem kolejowym. Bilet kupuje się u kierowcy gotówką, ale akceptuje on również wcześniejszą rezerwację w formie potwierdzenia. Posiadacze Karty Euro26 mają kilkunastoprocentową zniżkę, my za bilet do Oddy zapłaciliśmy ok. 500 NOK (student+osoba bez zniżek). Trasa przebiegała wzdłuż ciągnącego się na odcinku 38km Sørfjorden – jednego z pomniejszych fjordów okręgu Hordaland. Jak urodzajna i atrakcyjnie turystyczna ziemia to jest obrazują poniższe zdjęcia, które niestety z powodu ostrości musiałem pomniejszyć.
TROLLTUNGA DO POWTÓRZENIA
Podejście na Trolltungę okazało się trudniejsze niż wcześniej zakładaliśmy. To, co przeważyło o naszym niepowodzeniu to przede wszystkim za dużo kilogramów na plecach i intensywny tryb wyprawy. Lądując w miejscowościTyssedal wraz z grupą dwóch Włoszek i Francuzem postanowiliśmy dotrzeć do oddalonego o 6 km Skjeggedal pieszo. Ponad 2,5 godzinny marsz z kilkudziesięciokilogramowym bagażem to dobra opcja, ale pod warunkiem, że ma się zagwarantowany nocleg w Skjeggedal.
Gdyby nie pobudka o 4 rano, pakowanie klepiska na Floyen, zejście do Bergen, energiczne szukanie Dworca Autobusowego i 6-kilometrowy spacer z Tyssedal do Skjeggedal może udałoby się osiągnąć lepszy wynik. Niestety dopiero o 13 dotarliśmy na parking, skąd turyści rozpoczynają wspinaczkę na Język Trolla – 12-kilometrowy szlak, który pokonuje się w 8-10 godzin. Na piątym kilometrze wspinaczki pogoda załamała się gwałtownie i doszło do kuriozalnej sytuacji, że byliśmy jedynymi ludźmi wchodzącymi! Tłumy zbiegały chcąc zdążyć przed nadchodzącą burzą, a my skupiliśmy się na szukaniu odpowiedniego noclegu. Teren dość ubogi: cholernie nierówny, pozbawiony jakichkolwiek drzew i poprzecinany wartkimi strumykami. Biwakowiczom radzimy zaopatrzyć się w dodatkowe śledzie bo w nocy potwornie wieje. Odradzamy rozbijanie się u podnóża gór…namiot może „spłynąć” razem ze strumieniami wody deszczowej.
W końcu rozbiliśmy się w bliskim sąsiedztwie głazu, który miał nas chronić przed wiatrem i deszczem (w trakcie burzy wiało akurat z drugiej strony…). Noc bez rewelacji, nieprzespana i dość nerwowa. O świcie w pełnym deszczu ewakuowaliśmy się do Skjeggedal, korzystając z nieczynnej kolejki górskiej, a dokładniej schodząc stopień po stopniu w dół.
W samym Skjeggedal o luźny nocleg w namiocie dość trudno. Norwegowie to jednak mili ludzie i po uprzednim zapytaniu, myślę, że udostępniliby swój prywatny trawnik dla żądnych przygód turystów. Nam się upiekło bo poznaliśmy pracującego w miejscowym punkcie informacyjnym Amerykanina – od 40 lat mieszkającego w Norwegii. Przyjął nas do siebie za drobną opłatą, opowiadając o życiorysie Jankesa, który znalazł spokój ducha w dziewiczej Skandynawii. Szczęśliwym trafem okazało się, że David to były pracownik Czerwonego Krzyża, który w latach 80-tych szmuglował do Polski ciuchy i Biblie z Zachodu. W samym Wrocku był kilkanaście razy, a jego akcent przy wymawianiu miasta „Trzebnica” kładł na łopatki! Yankee opisał nam model funkcjonowania norweskiego społeczeństwa, nazywając go pod względem organizacyjnym ideałem. Ubolewał jednak na faktem postępującej ateizacji wśród młodych Norwegów, a także promowania modelu „łatwego życia” – bez ideałów, kontaktów z przyrodą, wiary.
Drugiego dnia opuściliśmy naszego amerykańskiego przyjaciela i ruszyliśmy w drogę powrotną do Bergen. Poniżej załączam pocztówkę z trasy na Trolltungę, niestety jeszcze niezdobytej, ale czekającej na zaliczenie w najbliższym czasie!
POLOWANIE NA CENOWE OKAZJE W BERGEN
Do Bergen wróciliśmy na ostatnią noc. Postanowiliśmy na sprawdzone miejsce noclegowe na górze Fløyen i rozbiliśmy się w lesie nieopodal tarasu widokowego i szlaku biegnącego do miasta. Wcześniej jednak dogadaliśmy się z symptatycznymi Rumunami – pracownikami lokalnego straganu z pamiątkami, co do przechowania bagażu na kilka godzin. Sklepy z pamiątkami są w Bergen na wysokim poziomie, sprzedawcy stawiają na lokalne wyroby i nie wciskają tanich, tandetnych, chińskich zabawek. Przykładowe ceny suwenirów: sweter norweski od 1800 NOK (ponad 900 PLN), kubek 80 NOK (ponad 40 PLN), rękawiczki 140 nOK (ponad 70 PLN). Z produktów spożywczych dostępnych na Targu Rybnym: kawior 50 NOK, mięso renifera 80 NOK, a za pół kilograma krewetek 125 NOK. Cenowe eldorado, niestety, ale to nic w porównaniu z cenami w kiosku znajdującym się w linii prostej do Kolejki Floyen. Za ponad półlitrową butelkę wody zapłaciłem tam 40 NOK…
Chcąc zrobić zakupy na podróż powrotną najlepiej udać się do tanich, sieciowych mini-marketów tj. Rema 1000, Bunn Pris czy Kiwi. Oczywiście tanich jak na warunki norweskie, cenowo to wygląd mniej więcej jak w niemieckich supermarketach. Bus na lotnisko odjeżdza z przystanku przy głównym punkcie informacyjnym, należy być przygotowanym na płatność kartą. Większość norweskich przewoźników zdecydowała się odejść od gotówkowych form rozliczeń z uwagi na rosnącą tendencję do okradania kierowców przez imigrantów. Poniżej zdjęcie naszego ostatniego miejsca noclegowego, zdecydowanie najlepszego podczas całego wypadu.
120 godzin świetnie spędzonego czasu. Kilometry dystansu pokonanego pieszo. Kilogramy udźwignięto ciężaru na barkach. Wszystko dokładnie tak jak zaplanowaliśmy…Krótki bo zaledwie 5 dniowy surwiwal, ale niezwykle pracowicie wykorzystany. Czas spędzony na towarzystwie dzikiej przyrody, niskolarycznych posiłków typu instant, odłogosów rozbijających się o namiot kropel deszczu. Biologiczna odnowa za niewielkie pieniądze! Tylko ten sierpień…lepiej zarezerwować lot na czerwiec i cieszyć się Norwegią w pełnym rozkwicie – słoneczną, jeszcze bardziej zieloną i ciepłą. My na pewno wrócimy, to rozległy kraj z wieloma atrakcjami turystycznymi, do którego warto wracać jak najczęściej. / Trolltunga Photos made by Veronica Verde.
HORDALAND
BERGEN I OKOLICE
FLOYEN HILL
SKJEGGEDAL
SURVIVAL
TROLLTUNGA MISSION