Zapraszam Cię na świeżą relację z pierwszej wizyty na zachodnioafrykańskim bazarze. Po wielu latach buszowania po kotłujących się spędach handlowych Kaukazu, Azji Środkowej i Bliskiego Wschodu, przyszła pora na Czarny Kontynent. W Senegalu odkryłem zupełnie nowy wymiar bazarowej szermierki, który nie ukrywam bardzo mi się spodobał. Rzuć okiem na moje wspomnienia z targów w miastach tj. Toubakouta, Kaolack, Missirah czy Sokone.
Senegal – jak wygląda afrykańskie targowisko
Afrykańskie bazary to nie tylko miejsca handlu, ale również serce społeczności. To właśnie tutaj, w ramach prostego prawa podaży i popytu, tradycja spotyka się z codziennym życiem. Senegalskie targowiska są żywymi muzeami kultury, miejscami, gdzie każdy kąt skrywa nową historię do odkrycia. Nie odkryję koła na nowo, stwierdzając, że bazar odzwierciedla klimat kraju w pigułce. Jeśli nigdy nie byłeś w Czarnej Afryce, wizyta na senegalskim markecie będzie najlepszą odpowiedzią na pytanie: jak tu jest?
TOP 5 pamiątek, które warto kupić w Senegalu
- Krzesło afrykańskie: krzesło Wolof lub krzesło Senufo, w zależności od grupy etnicznej i regionu, dwie solidne deski i bogata ornamentyka, znakomita pamiątka praktycznie na całe życie.
- Drewniana rzeźba: maski, figurki, portale, elementy dekoracji, sztućce – handcraft, za który w Europie zapłacisz krocie, żaden tam indochiński import z masowej produkcji.
- Ręcznie robione kosze: nazywane bolga lub panier bolga, wykonane z naturalnych materiałów, takich jak trawa słoniowa (typha) i rafia, często z dodatkiem kolorowych nici z plastiku
- Produkty z baobabu: od nasion, przez napoje aż po słodkie wypieki
- Batik: tradycyjnie farbione tkaniny metodami tye-dye lub teinture
Przykład francuskiej architektury kolonialnej w Sokone
Drzewa w Afryce pełnią funkcję rynków w Europie, to tutaj kumuluje się życie społeczno-handlowe wspólnoty
Bazar pod chmurką w Toubakouta
Odkrywanie bazarów afrykańskich rozpocząłem w Toubakoucie, niewielkim miasteczku o dużym potencjale turystycznym położonym w delcie rzeki Saloum i otoczonym namorzynami. To tu w każdy piątek odbywa się targ, na który ochoczo zjeżdża ludność z pobliskich wiosek. Nic wielkiego, na prowizorycznych konstrukcjach z drewna wyłapać można trochę zieleniny, świeżej ryby i praktyczne produkty życia codziennego typu plastikowy kanister na wodę. Nie to jest jednak najważniejsze w całym tym rynkowym przedsięwzięciu, a wybuchowa mieszanka zapachów i kadrów.
Na schodkach typowego senegalskiego przybytku usługowego
Toubakouta to interesujące miejsce. Mimo że posiada klucz do bramy Delty Saloum i dwa duże resorty zarządzane przez Francuzów, wciąż pozostaje zapomnianą dziurą w południowym Senegalu. Niesamowite, jak wielki potencjał drzemie w tej kilkutysięcznej mieścinie, która nadal przypomina wioskę. Piątkowe targowisko jest dobrym pretekstem do pieszego rekonesansu artystycznie zdobionych przybytków i niesłychanie barwnego życia ulicznego.
Lokalny targ to w zdecydowanej mierze sekcja spożywcza: mango, owoce baobabów, tony cebuli, papryk i sterta świeżej zieleniny. Pośród prowizorycznych straganów są też stoiska z suszoną tykwą, ręcznie plecione kosze, garnki, naczynia ceramiczne i stała starta innego szmelcu z blachy do użytku codziennego.
- Czy wiecie, że: Pod koniec maja Toubakouta jest gospodarzem transgranicznego festiwalu kulturowego Niumi Badiya organizowanego przez Senegal i Gambię. Miasteczko zamienia się na kilka dni w prawdziwy festyn ulicznego performance, gry na bębnach, kolorowych inscenizacji i koncertów.
Esencja Senegalu, czyli lokalny targ w Sokone
Sokone, uśpione miasto w południowo-wschodniej delcie Sinus-Saloum, skryte pośród namorzynów, to miejsce, które wciąga w swój spokojny rytm. Położone na trasie z Kaolack do Bandżulu, jakieś 50 km na południe od Kaolack i 66 km na północ od Bandżulu, Sokone to przystanek, który prosi się o chwilę relaksu w podróży między dwoma większymi miastami.
To miejsce pamięta jeszcze czasy, gdy port orzechowy tętnił życiem. Stare magazyny, które wciąż można dostrzec wokół miasta, stoją jak niemi świadkowie minionej epoki, przypominając o czasach, gdy Sokone było węzłem handlowym kolonialnych potęg. Teraz te budowle, pokryte patyną historii, cicho wtapiają się w krajobraz, otoczone morzem pól orzechowych, które ciągną się po horyzont. Sokone nie jest miejscem, które przyciąga tłumy turystów. To raczej przystań dla tych, którzy pragną zanurzyć się w autentycznym klimacie zachodnioafrykańskiego miasteczka. Miejsce, gdzie czas płynie wolniej, a każdy dzień przynosi okazję do zanurzenia się w opowieściach przeszłości, snutych przez wiatr hulający między starymi murami magazynów. W tym zapomnianym zakątku świata, historia splata się z teraźniejszością w sposób tak subtelny, że można niemal poczuć puls minionych wieków w codziennym życiu mieszkańców.
Lokalny charakter bez turystów
Gdy się tu pojawisz, już mniej więcej wiesz, jak wygląda bazarowe życie Afryki Zachodniej. Targowisko jest dość duże i obejmuje swoim zasięgiem dużą część placów, głównych ulic i zagajników. Kotłuje się tu nieziemsko, ale każdy powinien znaleźć przestrzeń dla siebie. Z perspektywy czasu cieszę się, że pojawiłem się właśnie tu, a nie na popularniejszych bazarach w Mbour czy Dakarze. Jest tu wszystko, co być powinno do zarejestrowania.
Nigdzie nie jadłem lepszego mango, jak w Senegalu majową porą.
Przejaw dobrego humoru na jednej z targowych uliczek Sokone
Gdy przyjechałeś z kraju szarości i sepii i widzisz to!
Senegalczyk ochoczo prezentujący osła przed świętem Tabaski
Zwierzęce artefakty do mikstur od marabuta
Znaleźć się na bazarze w Sokone to jak wejść do jaskini pełnej dziwów, gdzie rzeczywistość przybierała formy tak dziwaczne, że człowiek zaczyna kwestionować swoje zdrowie psychiczne. Szczególnie ciekawie prezentuje się sekcja zwierzęca z artefaktami o „magicznych właściwościach”, które na zlecenie marabuta kupowane są do przygotowania leczniczych mikstur.
Stoiska wyglądały jak rekwizyty z filmu grozy klasy B, pełne ociekających krwią szczątków i skór. Zwierzęce artefakty leżały porozrzucane na starych, drewnianych stołach – głowy, kopyta, pióra i fragmenty ciał, które trudno było nawet zidentyfikować. Artefakty te były symbolem desperacji i pragnienia kontroli nad losem, odzwierciedleniem wiary w siły, które przeciętny człowiek wolał ignorować. Marabut, ubrany w szaty tak stare i zniszczone, że wyglądały jakby przetrwały kilkanaście apokalips, spoglądał na mnie spod kaptura. Jego oczy były mętne, ale pełne determinacji – w końcu to on był strażnikiem tych „mocy”. Przemawiał do mnie w języku, którego nie rozumiałem, ale jego ton i gesty jasno wskazywały na to, że każde z tych dziwacznych eksponatów miało swoje specjalne zastosowanie w jego mrocznych miksturach.
- Jak robić zdjęcia: Senegalczycy są średnio otwarci na robienie im zdjęć, a niechęć ta potęgowana jest szczególnie w środowisku targowym. Najlepszym sposobem na udaną dokumentację jest przygotowanie budżetu, dajmy na to 15 EUR na drobne zakupy bazarowe, po których bez zbędnych pertraktacji będziecie mogli uwiecznić na kliszy lokalny koloryt.
Targ rybny w Missirah
Missirah ma swój własny, specyficzny urok, który można by porównać do uroku starej, zardzewiałej puszki po konserwie, znalezionej na śmietniku. Ma w sobie coś odpychającego, a jednocześnie fascynującego. Do tej małej rybackiej mieściny u wybrzeży Delty Saloum nie trafia masowy turysta, a co najwyżej spragniony niesieniem bezgranicznej pomocy hipis z Zachodu. Jeśli już spotykasz tu homo sapiens white edition to pod wielkim ponad 1000-letnim drzewem. Jednym z dwóch symboli Missirah, bo drugim jest jego rybacki rodowód. Otoczenie Missirah tylko dopełnia obrazu totalnego chaosu. Brudne, błotniste w porze deszczowej, a wysuszone na wiór szutry są jak labirynt, z którego nie ma ucieczki. Wszystko wokół jest porzucone, jakby samo życie zrezygnowało z prób naprawienia tego miejsca.
Populacja Missirah żyje z połowu, codziennie męska jej część opuszcza port, aby na drewnianych pirogach i zardzewiałych łajbach udać się na rzekę, a następnie przywiezione łupy wystawić na lokalnym bazarku. o nie jest miejsce dla turystów szukających idyllicznych widoków i relaksu. To miejsce jest dla tych, którzy chcą doświadczyć czegoś surowego, prawdziwego i nieprzefiltrowanego przez różowe okulary cywilizacji. To brutalna, ironiczna rzeczywistość w najczystszej postaci.
- Czy wiedziałeś?Drzewo kapokowe (Ceiba pentandra) o obwodzie prawie 40 metrów znajduje się w pobliżu Bolong Bandiala i należy do Rezerwatu Biosfery Delty Saloum. Pochodzące sprzed tysiąca lat święte drzewo wygląda szczególnie majestatycznie w porze deszczowej.
Pod 1000-letnim entem zwanym kapok tree, czyli puchowcem pięciopręcikowym. To drzewo, a nie pokazywany rybny market, jest główną atrakcją miejscowości Missirah.
Wioskowa przystań rybacka jest popularnym miejscem zabaw lokalnej młodzieży