Po ponad 10 dniach spędzonych w Iranie przedostaliśmy się drogą lądową do sąsiedniej Armenii. Na miejscu doświadczyliśmy wszystkiego tego, czego tak brakowało po drugiej stronie barykady. Ciekawym doświadczeniem była nasza wędrówka przez zakonserwowany głęboko w religii islamskiej Iran wraz z jego wszystkimi ograniczeniami i egzotyką. Jeszcze ciekawszy był przejazd tranzytem przez państwo, które wyrasta bezpośrednio z tradycji chrześcijańskiej. Wystarczyło przekroczyć persko-ormiańskie przejście graniczne, aby w pierwszym lepszym sklepiku osiedlowym dogadać się po polsku. najeść się do syta kiełbasą i serem, a całość zalać zimnym piwkiem. I wszystko w Azji, prawie 4 tys. km od domu.
Południe Armenii – 45C, pustynia i człowiek mieszkający w przyczepie
Granicę irańsko-ormiańską przekroczyliśmy pieszo w Meghri, niewielkiej wiosce położonej na pustyni i otoczonej ostrym, wyschniętym masywem skalnym. Przejście na drugą stronę nie należało wcale do tych, które w jakikolwiek sposób zapadłyby nam w pamięć. Nie doświadczyliśmy żadnych intensywnych przeszukiwań, nikt nas nie pytał o poglądy, a personel zachowywał się w stosunku do nas oficjalnie, ale dość grzecznie. W drugą mańkę pewnie byłoby inaczej. Można przypuszczać, że Persowie z większą dokładnością i zaangażowaniem weryfikują tożsamość i bagaż przyjezdnych, którzy właśnie pukają do ich bram niż tych, którzy opuszczają irańskie terytorium. Na moście granicznym czekały na nas dwie małe niespodzianki: ostrzeżenie ze strony irańskiego wojskowego przy próbie zrobienia pamiątkowego selfie, a chłodna riposta ormiańskiego strażnika, który na doktoranckie pytanie Mateusza pt. „czy to już Armenia?” odparł z ironicznym uśmieszkiem „Nie, Chiny” :D.
Pierwsze minuty w Armenii to powrót do klimatów Rosji Radzieckiej, rozklekotanych ład i złotych zębów. Naciągacze polowali na nas oferując „atrakcyjny” transport za kilkadziesiąt dolarów mimo iż do pobliskiej wioski można było dojść w 30 minut. Stopa złapaliśmy dość szybko, ale równie szybko kierowca wyprosił nas z samochodu ze względu na rozbieżność kierunków. W Meghri doświadczyliśmy tego, czego tak brakowało nam w Iranie – zimnego piwa, krótkich spodenek i porządnej, słowiańskiej strawy w postaci koziego sera, chleba i kiełbasy. Doprawdy wspaniałym uczuciem było zrobienie zakupów „po polsku” 4 tysiące kilometrów od domu.
Najdziwniejszy host ever, czyli Gamlet i jego gablota
Rozpoczynając przygodę z Armenią nie zapomnieliśmy jaki jest nasz główny cel wizyty w tym kraju. Mapę monastyrów mieliśmy już gotową, trzeba było tylko sprecyzować, w którym i dlaczego chcemy spać 😀 Przez pierwsze 2 dni mieliśmy mały problem z łapaniem stopa i z niewiadomych przyczyn wydawaliśmy mamonę na lokalne taksówki. Jedna z nich zawiozła nas do miejscowości Kapan skąd ostatecznie trafiliśmy do świątyni Vahanavank. Miejsce to jest godne polecenia ze względu na urokliwe położenie, stan zachowania wszystkich obiektów sakralnych i niezwykle sympatycznego stróża Gamleta, który patroluje teren pomieszkując w blaszanym kontenerze rodem z Into the Wild.
Gamlet to jeden z najlepszych gości jakich spotkaliśmy w tym kraju – otwarty, mówiący po rosyjsku (rozumiejący również polski) i lubiący wylać za kołnierz chłop. Użyczył nam biedak swojego naczepy na noc, nawet chlebem i kiełbasą się podzielił. Obiecaliśmy sobie, że będąc następnym razem w Armenii wykręcimy do niego i umówimy się na wódeczkę 🙂 Vahanavank to dobry pomysł na pierwszy nocleg w Armenii – jest stosunkowo blisko granicy (ok. 40 km) i niezbyt turystyczny. Odwiedzającymi ten kompleks są głównie Ormianie, ale uwaga nocując na miejscu trzeba przygotować się na nocne odwiedziny rozweselonych alkoholem mieszkańców.
Armenia rajem dla autostopowiczów
Szlakiem monastyrów Armenii czyli legendarny Tatev i Khor Virap
Kolejnym monastyrem, który warto odwiedzić po drodze do Erywania jest legendarny Tatev, bez wątpienia jedna z najładniej położonych świątyń w Armenii, o ile nie na świecie. Ten IX-wieczny klasztor usytuowany na zboczu bazaltowej skarpy znajduje się w miejscowości Sjunik w południowo-wschodniej części kraju, 50 km od Kapan. To już inna liga atrakcji turystycznych – doskwiera brak możliwości spania w środku, mniej swobody, duża ilość targowisk z pamiątkami i obecność Wings of Tatev, najdłuższej linowej kolejki świata (5,7km). Nie skorzystaliśmy z przejażdżki z powodu kapryśnej pogody, ale opinie ma bardzo dobre więc pewnie warto.
Rozbiliśmy namiot za bramami głównymi klasztoru na pokrytym trawą dachu młynu z czasów kiedy Bolesław Chrobry wojował o Polskę z sąsiadami. Udało się porozmawiać i zjeść podwieczorek z mnichami, a wieczorem rozpalić ognisko mimo ulewy. Po kilku godzinach okazało się, że święty ogień owszem zapłonął, ale na grobie św. Kleofasa z X w. Interweniowali mnisi, ale uniknęliśmy oskarżeń o profanację tłumacząc, że jesteśmy młodzi, głupi i przecież było ciemno 😀 Tego dnia doświadczyliśmy absurdalnej sytuacji, spotkaliśmy człowieka, który wiedział o Polsce więcej niż przypuszczaliśmy m.in. znał cały przebieg kampanii prezydenckiej z wygraną Andrzeja Dudy i Szombierki Bytom, podziemny klub sportowy powstały jako Poniatowski w 1919 roku w Szombierkach na śląsku. Co więcej, to był człowiek, z którym umówiliśmy się wcześniej na zwiedzanie Erywania. Nikt z nas nie przypuszczał, że wpadniemy na siebie 200 km przed stolicą.
Z monastyru Tatev do monastyru Norawank
Tatev był wspaniały, ale czas nieubłaganie płynął, a my musieliśmy teleportować się w kolejne miejsce m.in. ze względu na niezręczne zabawy zapałkami poprzedniej nocy. W dotarciu do kolejnego punktu pomogli nam nad wyraz gościnni Ormianie: najpierw tirowiec, z którym w 20 minut przejechaliśmy 2 kilometry (jego star sapał i pocił się jak ostatni żyjący na ziemi tur) a następnie ormiańskie wojsko, które na nasze szczęście nadrobiło straty poprzedniego członka sztafety. Dostaliśmy się do monastyru Norawank zaliczanego do najpiękniejszej czołówki obiektów tego typu. Klasztor z przełomy XII/XIII wieku robi duże wrażenie i mimo, że architektonicznie przypomina wcześniejsze dwa to z uwagi na otoczenie, w którym się znajduje, jest niesamowicie oryginalny. Otoczony czerwonymi skałami wygląda jak twierdza nekromanty. Obiekt zwiedziliśmy w towarzystwie Mariana, ukraińskiego hitchhikera, który pojechał na wakacje znudzony konfliktem w Donbasie i brakiem perspektyw godnego życia na Ukrainie.
Khor Virap był czwartym monastyrem, który odwiedziliśmy w Armenii. Klasztor Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego jest jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc pielgrzymkowych w Armenii głównie za sprawą widoku rozpościerającego się na turecki szczyt Ararat, który wg. Biblii jest miejscem spoczynku Arki Noego po Potopie. W dotarciu na miejscu jak zwykle pomogli nam ormiańscy bracia – najpierw kierujący wypełnionym po brzegi szkolnym busem, a potem tirowiec z zespołem zrośniętej brwi ala Leonid Breżniew. Żałowaliśmy okrutnie, że przez pierwsze 100 km płaciliśmy za transport w kraju, w którym łatwiej złapać stopa niż normalnie kursujący autobus. Frajerstwo!
W monastyrze nie można nocować i z uwagi na jego komercyjność ciężko mówić o „rozbiciu się na dziko” w bliskiej okolicy. Zatem gdzie spać? My rozbiliśmy namiot na skale, która wznosi się obok świątyni. Miejsce idealne na wieczorne refleksje z kosmicznym widokiem na okolicę, posterunki graniczne i święty szczyt Araratu. Dla osób, które planują udać się do Armenii m.in. ze względu na monastyry jest to pozycja absolutnie obowiązkowa!
Dotarliśmy do Erywania, stolicy, w której niewiele się dzieje
O ormiańskich piwach i najlepszym lofcie turystycznym na świecie
Do milionowej stolicy Armenii dotarliśmy późnym wieczorem po kilku dniach spędzonych pod gołym niebem. Naszym miejscowym przewodnikiem miała stać się Astghik z Couchsurfing, która zobowiązała się pokazać nam miasto w zamian za brak możliwości hostowania nas u siebie. Wiem, że nie wypada oceniać atrakcyjności miasta, w którym spędziło się raptem kilkadziesiąt godzin i ograniczyło zwiedzanie do ścisłego centrum, ale Erywań nie przypadł nam do gustu. Dominował kicz, drożyzna (jak na tę część Azji) i miejski pęd, który w Teheranie fascynował, a tutaj męczył. Poza Placem Republiki i Cafesjian Museum Art w centrum nie znaleźliśmy nic, co mogłoby nam na dłużej zapaść w pamięć. W zasadzie to błąkaliśmy się w kółko, popijając uliczne szejki, paląc fajki i kupując kolejna piwa.
Będąc w centrum warto spędzić trochę czasu w Cafesjian Museum Art, które znajduje się w centralnej dzielnicy Kentron niedaleko Placu Republiki i głównego deptaku Hiusisajin. Wejście do muzeum robi wrażenie bowiem składa się z ogromnych schodów na wzór egipskich piramid. Muzeum to sztuka nowoczesna w najczystszej postaci, zbiór rzeczy pochodzących z kolekcji niejakiego Gerarda L. Cafesjiana, które przeciętny człowiek na ziemi trzymałby raczej w piwnicy, a nie salonie. Abstrahując od mojej osobistej niechęci do tzw. „sztuki” nowoczesnej (tak, wiem – hejt sponsorowany) warto było odwiedzić muzeum i tym samym uniknąć spotkania z nawałnicą, którą nawiedziła tego dnia Erywań. Ulewa skomplikowała nasze plany nocowania na świeżym powietrzu i zmusiła do brania pod uwagę nocnej ewakuacji z miasta i łapania transportu do Gruzji.
Copyright: Wikipedia ®
Co i gdzie zjeść w Erywaniu?
Nasza ormiańska towarzyszka Astghik okazała się rozrywkową dziewczyną i pokazała nam Erywań z innej, bardziej prozachodniej strony. Najpierw trafiliśmy do HAND Gastro Pub, knajpy stylizowanej na WC Kwadrans Wojtka Cejowskiego, w której reanimowaliśmy pogrążoną w stanie śmierci klinicznej elektronikę (ja i mój iPhone nie wiedzieliśmy jeszcze, że czeka nas bolesne rozstanie 20 km przed gruzińską stolicą :(). To miejsce spotkań stołecznej bohemy i środowiska couchsurferów z różnych stron świata przypadło nam do gustu, podobnie jak lany z kega ormiański browar, który tego dnia smakował wybornie.
Po zaspokojeniu ilości płynów w organizmie przyszła pora na test lokalnych specjałów – padło na szisz kebab. To flagowe danie Armenii to nic innego jak szaszłyk wykonany z mięsnego farszu, w teorii dietetyczny bo przygotowywany na ogniu bez dodatku żadnego tłuszczu. Jak powiadają mądre głowy (autor bloga armenia-wanadzor.blogspot.com) „powinno się go serwować w towarzystwie świeżych i marynowanych warzyw, zieleniny, chudych krowich i owczych serów, lawasza, wina lub wódki„. Całość przyprawiona cebulą i kolendrą smakowała nadzwyczajnie.
Późnym wieczorem wygraliśmy los na loterii. Załatwiono nam jedyne w swoim rodzaju miejsce do spania: LOFT czyli najlepsze schronisko młodzieżowe w jakim kiedykolwiek byliśmy. Z darmowym play station, instrumentami muzycznymi, ping-pongiem, książkami, olbrzymią kuchnią i łazienkami. Miejsce zjawiskowe, hipsterskie, otwarte całą dobę i płatne symboliczne 5-10 zł. Jak pomyślę jakie kokosy płaciło się nie raz za rudery z grzybami na ścianie w krajach takich jak Cypr czy Włochy, to mam ochotę torturować właścicieli tych obiektów poniższym zdjęciem:
Copyright: LOFT ®
Monastyry w północnej Armenii
Po kilkudziesięciu godzinach spędzonym w Erywaniu udaliśmy w kierunku granicy z Gruzją, gdzie czekały na nas 2 kolejne świątynie – Haghpat i Akhtala. Zebraliśmy się wcześnie rano, a zamówiona przez obsługę loftu taryfa zawiozła nas za miasto gdzie w przeciągu 5 minut złapaliśmy transport. Dojazd do Alaverdi, największego miasta w bliskim sąsiedztwie monastyrów, zajął nam 3-4 godziny czterema różnymi środkami transportu. Wystartowaliśmy zdezelowaną wołgą żeby po 20 km przesiąść się do niezniszczalnej łady nivy, następnie przejechać kilkanaście kilometrów na pace dostawczego mercedesa żeby w końcu finiszować nowoczesnym lexusem.
Po raz kolejny sprawdziła się zasada, że w tym kraju nie ma sensu płacić za transport. Haghpat to X-wieczna świątynia prawosławna wybudowana za rządów króla Aszota III, a także obiekt wpisany na listę UNESCO. Nie ma co się dziwić, monastyr jest świetnie zachowany, a jego położenie sprawia, że jest bez wątpienia najładniejszym kościołem prawosławnym w północnej części Armenii. Na miejscu można kupić wyroby lokalnych mieszkańców m.in. dewocjonalia z drewna, zebrane na pobliskim łąkach zioła czy tabliczki świętych prawosławnych. Spokojnie można rozbić namiot w okolicy, a strawę w postaci świeżego koziego sera, chleba i warzyw kupić u mieszkańców wsi. Dobrym pomysłem jest zatrzymanie się w tym miejscu na dłużej niż jeden dzień.
Monastyry Akhtala Khorakert, Kobayr, Odzun.
Do monastyru można dotrzeć pieszo dość krętą i stromą drogą lub za jakieś śmieszne pieniądze (5 zł) taksówką. Najlepiej wziąć tę drugą opcję z automatycznym transferem do położonego 5 km dalej obiektu Akhtala. Warto odwiedzić to miejsce głównie ze względu na mistyczne wnętrze i odbywające się tu nieprzerwanie od setek lat obrządki liturgiczne. W bliskim sąsiedztwie znajduje się jeszcze kilka wartych uwagi klasztorów – ruiny monastyru Khorakert z przełomu XII i XIII w. n.e. Kobayr, jeden z najstarszych (V-VII w. n.e.) monastyrów Odzun czy położony niedaleko miasteczka Kurtan – kościół Hnevank. Dziedzictwo minionych epok porozrzucane jest po całym kraju jak Żabki po Polsce. Wybierając się do Armenii trzeba pamiętać, że kraj ten jako pierwszy na świecie ogłosił chrześcijaństwo religią państwową. Cztery lata temu władze w Erywaniu obchodziły okrągłą 1700. rocznicę chrześcijaństwa w tym kraju!
W 17 dniu podróży, spania w krzakach, namiocie, u hostów – bez wydania ani złotówki na nocleg – udaliśmy się do ormiańsko-gruzińskiego przejścia granicznego w Bagratashen. Mijając pograniczników wspominaliśmy dobry czas spędzony na ormiańskiej ziemi. Szczególnie te wszystkie sympatyczne mordy, które udało się nam się spotkać na swojej drodze. Armenia jest jednym z tych miejsc, do którego można wracać kilka razy. Nie udało nam się odwiedzić kilku topowych świątyń jak Geghard, Eczmiadzyn czy Sevanavank, ale 4 tys. km to nie lot na księżyc i jeszcze kiedyś postawimy trepa na tej ziemi! Apel do wszystkich kierujących się do Gruzji, odwiedźcie koniecznie Armenię, bo to kraj, który na to zasługuje.
11 komentarzy
Wspaniała przygoda, jestem pod wrażeniem. Sam wpis robiony chyba po powrocie?
Całość odtworzona z głowy kilka miesięcy po powrocie. Następnym razem biorę notes:)
Wow 🙂 Świetne zdjęcia, szczególnie to, gdzie łatacie namiot przed nawałnicą. Szczerze zazdroszczę odwagi, ja okropną panikarą jestem 😉
Świetne zdjęcia, gratuluję udanej przygody 🙂
wow, to dopiero przygoda! Piękna fotorelacja. Chciałabym kiedyś zobaczyć te widoki w realu 🙂
Jak oglądam te zdjęcia, to mam coraz większą ochotę się wybrać. A pewnie wybieram się już za pół roku 😀
nie znam tych terenów zupełnie, ale patrząc i czytając aż się nabiera ochoty.
świetne zdjęcia!
swietna relacja z podrozy, super foty 🙂
Witam serdecznie!
Poszukuję informacji o Mszach Świętych w Armenii (rzymskokatolickich lub
tej części Kościoła Ormiańskiego, która jest w jedności z papiestwem).
Wiem, że np. w Erywaniu odprawiana jest Msza Święta w klasztorze Sióstr Misjonarek Miłości, ale nie mogę nigdzie znaleźć adresu.
Jeśli ktoś z Was ma jakieś informacje na ten temat, będę bardzo wdzięczny.
pozdrawiam
Marek
Witaj Marku. Podpytałem koleżanki z Erywania o msze święte na terenie kraju. Poleciła katedrę w Eczmiadzynie, gdzie odbywają się liturgie w obrządku, o który pytałeś. Mam nadzieję, że choć trochę pomogłem. Pozdrawiam
Dzięki serdecznie – sorry że dopiero teraz odpisuję, właśnie wróciłem z Kaukazu.
Obawiam się, że e Eczmiadzynie (stanowczo warte odwiedzenia miejsce) nie znajdzie się Mszy Świętej ormiańsko-katolickiej, tylko Kościoła Ormiańskiego (nie będącego obecnie w jedności z Kościołem katolickim, choć nastąpiło w ostatnich dziesięcioleciach bardzo duże zbliżenie pomiędzy tymi wspólnotami).
W Erywaniu „katolicką” Mszę Świętą można znaleźć – o ile wiem – w dwu miejscach:
– w obrządku ormiańsko-katolickim w ormiańskiej parafii W Erywaniu –
Kanakere, BLD Tbilissi a także Rue I, Alikhanian 7 (GPS bodajże 40.189094 44.510587) – chcieliśmy tam pójść, ale nie wiedzieliśmy na którą jest Msza Święta, a w tygodniu parafia była zamknięta na głucho, bez żadnej informacji.
– w obrządku rzymsko-katolickim (przez polskiego księdza, ale po angielsku) u przemiłych sióstr od Matki
Teresy z Kalkuty MISSIONARIES
OF CHARITY IN ARMENI i których jest niedzielna
msza św
Yerevan, 0047, Bldg. 37, 7th St., Nork-Marash Phone: (37410) – 653293 (GPS bodajże 40.174506 44.523939)
Warto wcześniej spytać na którą jest Msza Święta (rozmawiają po angielsku). Często też „poza rozkłądem” są tam odprawiane Msze Święte po polsku przez polskie wycieczki bądź pielgrzymki.
(Przepraszam za tę niepewność przy GPS, ale odtwarzam po czasie).