Był zimny, kwietniowy poranek Anno Domini dwa tysiące siedemnaście. Na miejscu zastaliśmy kompleks betonowych brył w stylu radzieckim, porośnięty żółtym i wciąż radioaktywnym mchem. W Prypeci zobserwowaliśmy ławice opasłych sumów, które stały się obiektem dzikiego zainteresowania tropicieli mutacji z pięciu kontynentów świata. W opuszczonych wioskach-widmo spotykaliśmy ostatnich mieszkańców Strefy, którzy dzielili się z nami pędzonym lokalnie bimbrem i smaczną kiełbasą. Przez dwie doby w Zonie zdążyliśmy przywyknąć do hord bezpańskich psów, brzęczącego złowrogo licznika Geigera i czerwonych towarzyszy, którzy lustrowali nas z wszechobecnych plakatów propagandowych z okresu zimnej wojny.
Wspominamy te chwile z dużym sentymentem – była to bowiem przygoda dużego kalibru. Zapraszam Was serdecznie w podróż po Zonie, w której warunki dyktuje przyroda, przejmując dzień po dniu wszystko to, co z takim zapałem mozolnie tworzył człowiek. Minęło kilkadziesiąt lat od błędu, który raz na zawsze zmienił to miejsce w najbardziej znaną na świecie strefę atomowego skażenia.
Leliyov Village czyli wieś w czarnobylskiej strefie wyłączonej

Stalker w akcji
Mam wrażenie, że ja już urodziłem się z planem odwiedzenia Czarnobyla. Jako wielki orędownik „misji lekkiego ryzyka” od zawsze chciałem odwiedzić miejsce znane z opowieści rodziców, dziadków, licznych gier komputerowych i ekranizacji telewizyjnych. W końcu, po wielu latach, znalazłem towarzysza, który podzielał mój entuzjazm i był gotów na tę misję. Okazał się nim nie kto inny, jak mój złoty kompan podróży Mateusz, z którym mieliśmy już okazję przemierzać dzikie stepy Mongolii, upajać się arakiem w Persji czy toczyć polityczne wojny z mieszkańcami Syberii. Decyzja zapadła szybko, więc postanowiliśmy wdrożyć w życie plan, który drenował nasze umysły od wielu lat.
O tym, jak dostałem się do Czarnobyla, dowiecie się z wpisu, który pojawi się na blogu w najbliższym czasie. Generalnie nie jest to trudne i istnieje kilka sposobów dotarcia na miejsce. Pierwszym z nim jest zostanie stalkerem czyli osobnikiem, który przedostaje się na teren Zony nielegalnie, bez przepustki, narażając się na ewentualne (niskie) kary finansowe i uszczerbek na zdrowiu. Drugim jest skorzystanie z pomocy polskiego biura podróży, które jest jednak drogie w porównaniu z analogiczną ofertą strony ukraińskiej. Trzecią opcją jest wykupienie prywatnego touru organizowanego przez biura podróży np. w Kijowie. My wybraliśmy tę możliwość i wspólnie z grupką czterech Duńczyków zwiedzaliśmy kompleks przez dwie doby.
Istnieje również możliwość nawiązania kontaktu z przwodnikami-freelancerami, którzy nie są pracownikami żadnej licencjonowanej agencji turystycznej. Oferują oni ekstremalne wypady do Zony z możliwością spania na miejscu czy rozkręcenia imprezy na dachu z widokiem na elektrownie. Jeśli jesteście zainteresowani taką formą, szukajcie szczegółów w rosyjskojęzycznych internetach. Jest tego sporo 🙂

Licznik Gaigera, nieodłączny element zwiedzania Strefy. Pamiętam do dziś, w jakim popłochu spieprzaliśmy z jednego z opuszczonych domów, kiedy Gaiger zaczął „wrzeszczeć” o wysokim poziomie napromieniowania. Jak się później okazało poziom ten był niewiele wyższy niż we Wrocławiu, a licznik był błędnie skonfigurowany.
Wieś Leliyov, w której czas bezpowrotnie się zatrzymał
Naszym pierwszym punktem na trasie stała się wioska Leliyov, mała osada z charakterystycznym teatrem z lat 60-tych i zarośniętymi wrakami radzieckich samochodów. Będzie to jedna z pierwszych osad widmo, które zobaczycie. Dla nas był to dobry wstęp dla tego, co działo się kilka-kilkanaście kilometrów dalej.
W opuszczonych domach z drewna znajduje się wciąż wiele rzeczy osobistych byłych mieszkańców, w tym pamiętników, pocztówek, odręcznych notatek czy recept. Duże wrażenie zrobiły na nas stare, propagandowe gazety, które porozrzucane na ziemi przypominały o czasie, który w tym miejscu bezpowrotnie się zatrzymał.
Wioska Leliyov to tylko jeden z checkpointów strefy ścisłego zamknięcia, ale będąc w Zonie warto odwiedzić to miejsce głównie ze względu na większą szansę bycia samym pośród poddanych samowolnemu rozkładowi drewnianych domów i skażonej gęstwiny. Czarnobyl to nie Disneyland, ale turystów przybywa z roku na rok. Kameralność i cisza są bardzo pożądane w takim miejscu jak Zona, gdzie w głowie zwiedzającego kłębią się myśli o ludzkiej tragedii i kruchości przemijania (minąłem się z powołaniem, powinienem wybrać filozofię…:D)
Droga z Leliyov prowadzi bezpośrednio do największego, wymarłego miasta w strefie – legendarnej Prypeci.
Laleczki bez głowy czyli pocztówka z przedszkola w Kopaczi
Jeśli kiedykolwiek odwiedzicie Czarnobyl, na pewno pojawicie się w tym miejscu. Warto nawiązać do historii, aby poznać przygnębiające losy Kopaczi. Mieszkańcy wsi zostali ewakuowani przez władze, a wszystkie domy kazano zburzyć. Rząd uznał, że silnie zanieczyszczone budynki doprowadzą do skażenia wód gruntowych promieniotwórczymi izotopami. Niestety, ich zniszczenie nie rozwiązało problemu. Gleba i wody gruntowe zostały zanieczyszczone substancjami radioaktywnymi. Kopaczi stała się tym samym jedyną wsią, która praktycznie zniknęła z ziemi w następstwie katastrofy atomowej.
Przedszkole jest jednym z nielicznie zachowanych obiektów we wsi. Wizyta w środku robi duże wrażenie bowiem porozrzucane lalki bez głów w pokoju z dziecięcymi łóżeczkami to widok nie do końca normalny. Nie pamiętam, ile dokładnie razy słyszałem dźwięk migawki mojego aparatu, ale na pewno pobiłem dzienny rekord robienia zdjęć w tym miejscu. Kosmiczny spot, pełen inspirujących dla fotografa zakamarków. Warto wiedzieć, że okoliczna gleba jest wciąż dość mocno skażona do poziomu promieniowania ok. 11-12 μSv/h. Długo testowaliśmy nasze liczniki bijąc kolejny rekord za rekordem.

Obowiązkowym punktem obchodu okolic przedszkola jest analiza poziomu radioaktywnego skażenia okolicznej gleby.

Koszmar z ulicy wiązów

Wiele elementów „wystroju” jest inscenizowanych specjalnie pod turystów. Dotyczy to głównie masek przeciwgazowych, lalek czy słoików wypełnionych wnętrznościami różnych zwierząt.
Warto cofnąć się w czasie, aby uzmysłowić sobie, że jeszcze w latach 80-tych Kopaczi tętniło życiem. Największy rozkwit wsi wiązał się z budową Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, z którą w tamtych czasach wielu ludzi wiązało nadzieję na poprawę swojego poziomu życia. To wówczas populacja zwiększyła się do 1114 mieszkańców z niespełna 850 notowanych w połowie XIX w.
Wiosna 1986 była dla mieszkańców wsi tragiczna. Wszystkich ewakuowano w wyniku skażenia terenu radioaktywnymi substancjami, a Kopaczi znalazło się w dziesięciokilometrowej strefie skażenia.
Wieś Opachychi – mała ojczyzna, do której powrócił pan Iwan
Po katastrofie do Zony wróciło niewielu jej mieszkańców. Obecnie zamieszkują oni na pół wymarłe wsie. Jednym z nich jest pan Iwan Iwanowicz, wesoły staruszek, który z sukcesami prowadzi własne gospodarstwo i wygląda jak istny okaz zdrowia. Paradoksalnie, mimo skażonej ziemi, na której mieszka i 83 lat na karku (pisane w 2017 r.), pan Iwan pali papierosy, pije piwo i pędzi własny bimber. Zalicza się on do grupy osadników, którzy postanowili wrócić i żyć w odizolowanej strefie wielkości Luksemburga.
Życie na tych terenach jest spokojne, ale nie należy do łatwych. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to jedna z najbardziej ekstremalnych form ludzkiej egzystencji, jaką spotkać można na ziemi. Pan Iwan, podobnie jak wielu innych wysiedlonych z tych terenów, nie był w stanie zaadaptować się do życia w mieście. Historia pokazuje, że większość osób przymusowo relokowanych przez rząd miało wówczas ponad 50 lat i całe życie spędzone na wsi. Problem z aklimatyzacją często potęgowała społeczna alienacja pogłębiana piętnem „skażenia”. Ludzie nie chcieli obcować „z napromieniowanymi”, bojąc się o własne zdrowie.
Bolesną konsekwencją czarnobylskiej katastrofy stała się utrata więzi z najbliższymi. Przed 1986 r. wieś Opachychi była domem dla ponad 600 osób i niezliczonego inwentarza. Całkowita likwidacja szkolnictwa spowodowała, że po wybuchu młodzi wyjechali do miasta w poszukiwaniu wykształcenia i lepszego życia. Niewielu zdecydowało się na powrót, ale jeśli już wrócili, byli to ludzie urodzeni najczęściej w latach 40 i 50-tych ub. wieku. Przykład naszego bohatera doskonale odzwierciedla ten problem. Mimo iż syn pana Iwana mieszka w pobliskim mieście, ojciec nie widuje go zbyt często.
W jakich warunkach mieszka pan Iwan?
Pan Iwan mieszka w skromnych warunkach, ale dla nas Polaków są to obrazy znane z wizyt u babci czy dziadka. Drewniana chata z ciemnymi izbami, twardą pryczą nakrytą grubą pierzyną i rozgrzanym piecem kaflowym. Na ścianie zakurzony krucyfiks i podobizna Matki Boskiej. Unoszące się w powietrzu zapachy dzieciństwa – skwierczącej na patelni słoniny, rozgrzanego masła czy gotowanych ziemniaków. Podwórze standardowo obsrane przez hałasujące ptactwo. Podróżujący z nami Duńczycy byli ewidentnie zszokowani zastanym na miejscu poziomem życia. Zdjęcia robili z taką pasją, jakby widzieli kąpiących się w Gangesie trędowatych. Była to cenna lekcja zderzenia odmiennych kultur i standardów funkcjonowania w społeczeństwie.
Życie pana Iwana niewątpliwie się zmieniło, ale jak sam twierdzi, on nie czuje zasadniczej różnicy. No dobra, może taką, że kiedyś mieszkał wśród ludzi, a teraz stał się dziadkiem żyjącym pośrodku wielkiej pustyni.
Oko Moskwy (Duga) – radziecki radar typu pozahoryzontalnego

Oko Moskwy. Fot: Corsairoz, na licencji Attribution-ShareAlike 4.0 International (CC BY-SA 4.0)
Jedną z głównych atrakcji Strefy jest legendarne już Oko Moskwy, czyli tzw. Duga. Czym jest ta gigantyczna konstrukcja? Jest to była instalacja radzieckiego strategicznego radaru pozahoryzontalnego (OTH), którą zbudowano w celu szybkiej identyfikacji pocisków balistycznych. Radzieckie władze chciały w ten sposób zabezpieczyć się przed skutkami ataku nuklearnego ze strony Stanów Zjednoczonych. To wersja oficjalna, bowiem wokół Dugi krąży wiele ciekawych teorii spiskowych. Wg jednej z nich to właśnie Russian Woodpecker (Rosyjski Dzięcioł) doprowadził do katastrofy elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Niepotwierdzone informacje głoszą, że potężna moc instalacji mogła wygenerować impuls elektromagnetyczny, który uszkodził działanie jednego z atomowych reaktorów. Inne, obalone już teorie, głosiły, że Rosjanie stworzyli Dugę z myślą o kontrolowaniu ludzkich umysłów i sterowaniu pogodą. Do dziś znajdą się osoby, które podzielają jedną ze spiskowych teorii o tym obiekcie.
Obecnie Duga to jedna wielka, zardzewiała kupa złomu. Gdyby ktoś wpadł na pomysł jej utylizacji – zarobiłby niemałe pieniądze. Pytanie, ile złomowisk obsłużyłoby taką ilość materiału :] Wybierając opcję z przewodnikiem, nie będzie Wam dane wspiąć się na samą górę konstrukcji. Jest to oczywiście do zrobienia (przykład: Duga ze szczytu), ale w dużej mierze to zajawka dla stalkerów lub osób, które trafiły na miejscu z lokalnym przewodnikiem-freelancerem. Z naszego doświadczenia wynika, że licencjonowani przewodnicy biur podroży zadbają, aby pomysł tego typu nie zrodził się w głowie uczestnika wyprawy.
Tony złomu, które miały bronić Rosji przed amerykańskim imperializmem
Warto uzmysłowić sobie rozmach, w jakim wykonano tę konstrukcję. Całość robi wrażenie. Co jak co, ale Rosjanie nie żałowali i wciąż nie żałują pieniędzy na instalacje wojskowe, obsesyjnie pompując kasę rodaków w sektor obronny kraju. Szacuje się, że wybudowanie Dugi mogło kosztować ówczesny ZSRR od 0,5 do 1,5 mld USD. To naprawdę nie tak mało, jak na ówczesne czasy. Warto jednak pamiętać, że była to instalacja ściśle tajna o newralgicznym znaczeniu dla pacyfikowania ewentualnych ataków ze strony wroga, a na obiekty o takim przeznaczeniu każdy reżim wyda połowę budżetu kraju.
Duga-2 to konstrukcja składająca się z dwóch potężnych anten, z których mniejsza posiada 12 masztów i mierzy ok. 90 metrów, a większa 17 masztów i ok. 140 metrów wysokości. To, co rzuca się w oczy, to szerokość obiektu. Prawie 14 tys. ton złomu rozciąga się na długości aż 900 metrów.

Nie zapomnijcie zaopatrzyć się w rękawiczki, które bardzo przydają się na miejscu.
Miasto duchów Prypeć i strefa promieniowania „Red Forest”
Miasto Widmo zrobiło na nas największe wrażenie, a przeszukiwanie pustych budynków było czymś naprawdę intrygującym. Do 1986 r. w mieście mieszkało prawie 50 tys. osób. Bliska odległość od Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej (niespełna 4 km) uczyniła z tego miejsca prawdziwą osadę proletariacką. Nie milkną kontrowersje związane z ewakuacją ludności po awarii jednego z reaktorów. Dziś wiadomo, że przeprowadzono ją w pośpiechu i bez konsultacji z ekspertami. Wielu znawców tematu argumentuje, że przesiedlanie całej populacji było błędem i doprowadziło w konsekwencji do wielu problemów społecznych.
Czy Prypeć jest skażona? Jest to obecnie strefa zamknięta, w której poza zwierzętami, nie mieszka nikt. Warto jednak podkreślić, że maksymalnie zarejestrowany poziom skażenia jest mniejszy niż w wielu miejscach na świecie – wyższe odczyty notuje się np. Szwecji czy Finlandii.
To w Prypeci znajduje się cała lista miejsc, które kojarzą się z Czarnobylem. Wesołe miasteczko z charakterystycznym diabelskim młynem, basen „Lazurowy” z salą do gry w koszykówkę (w tym miejscu można zrobić znakomite zdjęcia! :)), siedziba Partii czy kino „Jupiter”. Srogi klimat panujący na miejscu (apokaliptyczne grafitti, pozostawione wózki na zakupy, sierpy i młoty na murach) powoduje, że nie sposób nie poddać się atmosferze lekkiej niepewności i zaniepokojenia.
Naszą przewodniczką była Jewgienia, młoda Ukrainka, która odsłaniała przed nami trudną historię miasta. Zaskakujące było zestawienie zdjęć Prypeci z lat świetności ze skansenem schyłku ery radzieckiej, którym to miejsce jest obecnie.

Prypeć na zdjęciach i w rzeczywistości.
Reaktor 4 w Czarnobylu – kulminacja wybuchu

Kantyna w elektrowni oferuje przyjezdnym prawdziwe rarytasy…Jak to na Ukrainie, bez śmietany nie ma dobrego żarcia. Jedzenie delikatnie mówiąc szpitalne 🙂
Głównym punktem odwiedzin Zony jest Czarnobylska Elektrownia Atomowa. Osławiony obiekt znajduje się 4 km od Prypeci, 18 km od Czarnobyla i ponad 100 km od Kijowa. Instalacja rozpoczęła działanie w 1977 r. a jej ostatnie elementy, głównie pod wpływem presji zza granicy, zostały ostatecznie wyłączone 15 grudnia 2000 r. Konstrukcja składa się z czterech reaktorów jądrowych, z których najdłużej działały te o numerach 1 (1996 r.) i 3 (2000 r.). W planach była rozbudowa obiektu o kolejne dwa reaktory o numerach 5 i 6, a dalekosiężne założenia zakłady budowę największej elektrowni atomowej na kuli ziemskiej. Do wybuchu doszło w reaktorze 4.
Czy elektrownia działa do dziś? Z uwagi na bolesne skutki z 26 kwietnia 1986 r. po wielu latach od katastrofy zdecydowano, że obiekt nie będzie dalej eksploatowany. Po katastrofie zaczęto budowę specjalnego sarkofagu, czyli betonowej czapy, która miała ograniczyć skalę radioaktywnego promieniowania. W 2016 r. ukończono budowę nowej powłoki, której budowa (koszt szacowany na kilkaset milionów euro) została sfinansowana przez m.in przez UE i Stany Zjednoczone (Polska dorzuciła swoje 5 groszy w postaci 1,5 mln euro). Gigantyczna stalowa kopuła przykryła skażony obiekt i ma pełnić swoją funkcję do 2116 r. czyli przez najbliższe 100 lat. Nowy „pokrowiec” ze stali był konieczny bowiem ten betonowy projektowano jeszcze w czasach ZSRR i jego wykonanie pozostawiało wiele do życzenia. Radioaktywne odpady mają być składowane w 232 betonowych schronach, skonstruowanych tak, aby mogły przetrwać trzęsienie ziemi czy wybuch o sile porównywalnej z uderzeniem samolotu.
W elektrowni atomowej funkcjonuje kantyna pracownicza
To tyle z historii i tematów powiązanych z radziecką myślą technologiczną 🙂 Generalnie elektrownia w obecnym kształcie nie wzbudza, a przynajmniej w nas nie wzbudziła, atmosfery przerażenia czy niepewności. Całość wygląda tak, jakby prywatny inwestor wykupił upadłe państwowe przedsiębiorstwo i próbował je reaktywować na nowo przy użyciu gigantycznych środków finansowych. Ciężko było nam powiązać nową odsłonę CzAES z katastrofą w Czarnobylu. Zdecydowanie ciekawsze wydało się nam eksplorowanie okolic elektrowni, która w większym stopniu „naznaczona” jest wybuchem sprzed prawie 30 lat. Szczególnie zapamiętamy zwiedzanie monstrualnej chłodni kominowej, pełnej napromieniowanego złomu made in ZSRR.
W elektrowni odwiedziliśmy kantynę, która codziennie żywi setki pracowników elektrowni. Przeszliśmy przez standardową kontrolę bezpieczeństwa, a uśmiechnięte panie kucharki wydały nam przysługującą rację żywieniową.

Radziecki system kontroli napromieniowania wciąż w użyciu. Cholera wie, czy to działa? Kontroler zapewniał nas, że kilka razy w miesiącu zdarza się, że maszyna wskazuje zbyt wysoki poziom substancji radioaktywnej na ubraniu. Wówczas niezbędna jest natychmiastowa kwarantanna.

W tle gigantyczna chłodnia kominowa bloku piątego, potężny betonowy stożek, w którym każdy dźwięk roznosi się w piorunująco szybkim tempie po całej konstrukcji. Zdjęcia nie oddają gabarytów tego obiektu, uwierzcie – jest ogromny.
Rossokha, czyli cmentarzysko radzieckiej myśli technologicznej
Na terenie Zony znajduje się wiele ciekawych z punktów widzenia historii miejsc, a Rosocha zalicza się do tych najpopularniejszych. Co kryje się pod tą nazwą? Punkt tymczasowej lokalizacji odpadów radioaktywnych. Tak, dokładnie tak – miejsce to przeszło do historii jako największy śmietnik radioaktywnego złomu na świecie. Na miejscu składowano tysiące sprzętów wojskowych, które w wyniku napromieniowania nie mógłby być już wykorzystywane do celu, do którego zostały przeznaczone. Tym sposobem, na obszarze 78 hektarów przechowywano dziesiątki wozów transportowych, helikopterów, czołgów, samochodów terenowych i innego asortymentu o militarnym charakterze.
Punkt zrzutu powstał w 1987 r. po operacji odkażania Czarnobyla i Prypeci. Docelowo miał być tymczasowym miejscem składowania, czekano bowiem na specjalny bunkier o nazwie „Wektor”, w którym sprzęt miał przejść proces oczyszczenia. Pracownicy Zony korzystali ze sprzętu, który nie był wystarczająco silnie napromieniowany. Był on wykorzystywany do prac porządkowych na terenie Zony, część pojazdów była również rozbierana na części. Rosocha nie przypomina obecnie składowiska sprzed 30 lat – zdecydowana większość sprzętów trafiła na złomowiska lub została rozkradziona.

Fragment wagonu pociągowego

Napromieniowany szakal, trzeba było uważać, bo lubiły rzucać się do gardeł i spijać krew nieszczęśników
Poddane naturalnej utylizacji wagony pociągów, stare wozy strażackie czy elementy opancerzonych pojazdów „zdobią” surowy krajobraz okolicy. Miejsce to zapamiętamy głównie dzięki hordzie psów, która rzuciła się na nas i zmusiła nas do kuriozalnie wyglądającej ucieczki przed stadem skażonych burków. Ten groteskowy pościg prezentował się prawie jak kultowy motyw pogoni z serialu Bunny Hill 😀
Abstrahując od w/w heheszkowej historii, warto odwiedzić to miejsce. Będzie to gratka dużego kalibru dla fotografów i fanów opuszczonych miejsc, które można śmiało określić przymiotnikiem „creepy”.
Cooling Pond – umarła przystań rybacka
W bliskim sąsiedztwie reaktorów jądrowych znajduje się mała przystań rybacka, która obecnie pełni rolę magazynu słoików wypełnionych zwierzęcymi wnętrznościami, klatek do trzymania ptactwa i fiolek farmaceutycznych. Specyficzne miejsce, którego charakteryzacja pod turystów przeszła jednak w formę małej groteski. Spójrzcie sami na te wstrząsające i pełne grozy zdjęcia… 😀
12 komentarzy
ale się wciągnęłam chłopcy!
super fotorelacja, świetne miejsce (blog, niekoniecznie Czarnobyl)
będę wracać:)
Dzięki Kat 🙂 A Czarnobyl, abstrahując od tła historycznego i tego, co tam się wydarzało, jest świetny!
Czytałam w zeszłym roku „Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości”, Swietłany Aleksijewicz. Przebrnięcie przez tę książkę zajęło mi tydzień i co tu dużo mówić. To było przepłakane siedem dni.
Klasyka reportażu, polecamy również „Czarnobyl. Spowiedź reportera” Igora Kostina. Pozdrowienia 🙂
Przerażają mnie opuszczone miejsca, choć z ciekawości chętnie bym się tam wybrała. Szczątki tego biednego zwierzaka – straszne. Niezwykle ciekawa relacja z Czarnobyla.
Ostatnio coraz więcej osób tam jeździ – w końcu już nie ma takiego zagrożenia jak kiedyś. Szczerze mówiąc nie słyszałam, że jest mniejsze skażenie niż np. w Szwecji.
PS chyba jeszcze nie byłam na Waszym blogu. Pewnie się rozgoszczę 🙂
Wpis i zdjęcia rewelacja!
Bardzo dziękujemy :]
szkoda,że nie odwiedziliście np szpitala,tam jest takie promieniowanie,że hoho,sam chciałbym się tam wybrać,choć jeden jedyny raz,odwiedzić te miejsca,poczuć tak,jakbym ja tam mieszkał
Tak, cholernie żałujemy, zwłaszcza, że to mógł być nasz ostatni raz w Prypeci. Wrzucimy niebawem info jak o tym, jak w sprawdzony sposób dostać się do Zony 🙂 Pozdrawiamy!
Przekonałeś nas do odwiedzenia Czarnobyla 🙂 Coś czuję, że odwiedzimy w 2020 :d
Życzę Wam tego w tych dość dziwnych czasach…Powodzenia!