Rozpoczynając Anno Domini 2019 nie sądziłem, że w aurze iście zimowej będę rozbijał po ciemku namiot w iglastych lasach Siedmiogrodu. Wizja zimowego biwaku w Rumunii nigdy nie zaprzątała mojej łepetyny, na pewno nie bardziej niż letnia włóczęga gdzieś w rejony spektakularnej Drogi Transfogaraskiej. Jak to jednak godojo stare baby, mała iskra wielki pożar wznieci. Tą iskrą był komunikat od mojego serdecznego przyjaciela, któremu z powodu narodzin potomka kończył się żywot wolnego strzelca. Zegar zaczął tykać nieubłaganie. Wbrew insynuacjom o powtórkę przygód Jacka i Ennisa z Tajemnic Brokeback Mountain, postanowiliśmy przedłożyć solidaryzm na konkretne przedsięwzięcie wyjazdowe.
Tak oto, korzystając z ultratanich lotów na linii Warszawa-Bukareszt, odbyłem swoją pierwszą podróż na terytorium Rumunii. Mówili, że za mniejsze pieniądze mogłem osiągnąć podobny efekt w Bieszczadach, ale dla mnie perspektywa przebywania wśród wilków i niedźwiadków w połączeniu z konsumpcją babcinej mamałygi okazała się nie do przebicia. Z reguły tego nie robię, ale tym razem pokuszę się o ekonomiczny bilans opisanej poniżej inicjatywy, a także spróbuję Was przekonać to tego kierunku w jego zimowym wydaniu.
Jak za 300 PLN znaleźć się w transylwańskim lesie?
Nic prostszego. Bilety Warszawa-Bukareszt w sezonie zimowym kosztują mniej więcej tyle, ile kurs Flixbusem z Wrocławia do Warszawy. Rumunia wciąż jeszcze nie jest turystycznym szlagierem, tym bardziej w zimie. Wykorzystaliśmy korzystną koniunkturę i za loty z jednym 10 kg bagażem rejestrowanym zapłaciliśmy po 150 PLN na głowę. Not bad. Na lotnisku Bukareszt-Otopeni za kolejne 100 PLN od głowy udało się wypożyczyć miniaturowego Seata Mi, którym ostatecznie pomknęliśmy w kierunku oddalonego o 180 km Braszowa. Bak furmanki doładowaliśmy po 50 PLN.
Wejściówka na tę imprezę nie była więc droga. Gdybyście mieli podobny pomysł, uczulamy jedynie na tanie oferty wynajmu samochodów. W sieci roi się od cudownych propozycji wynajmu auta za kilkadziesiąt złotych za kilka dni. Niestety wiąże się to najczęściej z brakiem jakiegokolwiek ubezpieczenia i płaceniem srogich grzywien za każdą, nawet najmniejszą rysę na karoserii pojazdu. Cennik szkód w pierwszej wypożyczalni, do której trafiliśmy, zakładał kary finansowe rzędu 300 EUR za każde delikatne uszkodzenie karoserii (w promocji jedyne 500 EUR za dwie ryski). Żałuję, że nie zrobiłem fotki tego dekalogu kar rodem z Latającego cyrku Monty Pythona. Warto postawić na sprawdzony międzynarodowy koncern np. Hertz i spać spokojnie.
Witamy w Parku Narodowym Bucegi (Natural Parcul Bucegi)
Za cel zimowego biwaku obraliśmy leżące w centralnej Rumunii pasmo górskie Bucegi na południu Wyżyny Transylwańskiej. Samochodem z portu lotniczego Otopeni to niespełna 3 godziny drogi. Niestety o tej porze roku Droga Transfogaraska jest zasypana kilkoma metrami śniegu i dostanie się w ten region jest niemożliwe (tunel wjazdowy jest zamknięty).
Padło więc dość spontanicznie na popularne wśród Rumunów góry Bucegi czczone jako pradawne miejsce Daków – starożytnego ludu pochodzenia trackiego, który od VI w. p.n.e. zajmował tereny lewobrzeżnego Dunaju. Najwyższym szczytem tego pasma górskiego jest mierzący 2505 m Omu, jednak to nie szczyty były głównym motywem naszej zimowej eskapady. Szukaliśmy niżej położonych rejonów, bez niedzielnych turystów i z oddechem rysia na plecach. Oazę odnaleźliśmy w okolicach schroniskach Salvamont Bran znajdującego się 2 godziny marszu od miasteczka Bran (tego samego, w którym mieście się słynny Zamek Draculi). O ile w sezonie letnim szlakiem maszerują tłumy, możecie być pewni, że w lutym to miejsce świeci pustkami.
Karpaty to góry wciąż dzikie. Nie udały się do końca plany Nicolae Ceaușescu o przekształceniu pasma górskiego Bucegi w ośrodki sanatoryjne dla zmęczonego ludu pracy. Były rumuński dyktator chciał „dać narodowi” możliwość spędzania wolnego czasu na łonie natury, w wygodnych obiektach turystycznych o sowieckim zacięciu architektonicznym. Tak jakby Rumuni potrzebowali do tego dyktatora. Tam gdzie wylądowaliśmy poza szlakiem nie było nic.
Czy organizowanie biwaku w zimie jest trudne?
Nie jest trudne, ale na pewno upierdliwe. W sezonie letnim śpisz gdzie popadnie i o nic się nie martwisz. Najwyżej pogryzą cię komary albo dostaniesz malinkę od kleszcza. W zimie trzeba zmierzyć się z chłodem, mokrymi butami, zadbać o suchy opał i spalić trochę kalorii w trakcie przygotowywania posiłków. Musisz się po prostu zdecydowanie bardziej postarać 🙂 Rumuńskie Karpaty były pierwszym miejscem, w którym przetestowałem spanie w terenie w warunkach zimowych. Lubię zimę, ale jeszcze bardziej lubię lejący się z nieba żar i kamień na kamieniu. Jako zwolennik klimatów pustynnych i wszystkiego, co śródziemnomorskie, nigdy nie porywałem się na tego typu wycieczki w ich zimowej odsłonie. Ale było warto. Cenne doświadczenie. Nie sądziłem na przykład, że dym z ogniska tak pięknie neutralizuje smród ludzkiego ciała!
Uprzedzając frontalne ataki hejterów z cyklu „zimowy biwak to jest w jamie śnieżnej pod Nanga Parbat” od razu wyjaśniam, że mam na myśli wysokość ok. tysiąca metrów nad poziomem morza, temperaturę od 0°C do 5+°C w ciągu dnia i od -3°C do 0°C w nocy, a także dostęp do cywilizacji w najszybciej godzinę marszu od bazy. Nie chodzi o spanie w hamaku pod Nowosybirskiem w szczycie zimy czy rozpalanie ogniska gdzieś na dalekiej Kamczatce. Moim zdaniem panujące w takim czasie i terenie warunki są na tyle zimowe, że można śmiało pokusić się o egzaminowania swoich umiejętności przetrwania.
Pierwszy nocleg, czyli panie szkoda, że jest ciemno i gdzie jest drewno?
Zaparkowaliśmy nasz pigmejski samochodzik Seat Mi na dzikim placu, który rankiem okazał się wybiegiem dla koni. Spakowaliśmy plecaki, kupiliśmy chmielny trunek w pobliskim domu wypoczynkowym i ruszyliśmy przed siebie wgłąb lasów Parku Narodowego Bucegi. Tak wyglądała nasza pierwsza noc w Rumunii. Po 3 godzinach jazdy samochodem z lotniska w końcu znaleźliśmy się na terenach, które przypominały Karpaty. Co więcej – stwarzały potencjał na nocleg z daleka od lokalnego przedstawiciela homo sapiens. Szukanie miejsca do rozbicia namiotu w nocy nie jest najlepszym rozwiązaniem. Łatwo się poślizgnąć, gdy robi się szklanka na szlaku, łatwo wpaść w zaspę. Łatwo też źle oszacować cel, żeby potem wracać do głównej trasy i nadrabiać dystans. Mrok ma też swoje plusy – stwarza możliwość przetestowania w praktyce latarek i odkrywa gwiazdy na niebie.
O czym pamiętać, wybierając się na zimowy biwak
Ten wyjazd pokazał, jak cholernie ważna jest czołowa latarka. Teraz już wiem, że nie ma sensu jechać gdziekolwiek bez lampy na czole o mocy mniejszej niż 300 lumenów. Najlepiej 600, a jeśli da radę to i 1000. Takie realne doświetlenie jest dużym udogodnieniem, szczególnie jeśli Twój kompan posiada podobnej mocy latarkę, lub gdy jej nie ma…
Sprawy teoretycznie oczywiste, ale w praktyce często pomijane. Dobra impregnacja obuwia, śniegowce i przenośne raki. Ja zapomniałem przed wyjazdem o odpowiednie przygotowanie obuwia, co finalnie doprowadziło do przemieszczenia się w mokrych butach. Nie muszę tłumaczyć, jak przyjemnym doznaniem jest wkładanie zagrzanej stopy do mokrego śmierdzącego ogniskiem buciora. Podstawa, czyli śpiwór. Powinien mieć komfort minimum -5°C, a nie tak jak mój na poziomie 5°C. Termos to klucz do sukcesu. Zarówno rankiem, jak i wieczorem daje możliwość bezcennego ogrzania się gorącym napojem. Namiot może być zwykły, taki jak nasz, najtańsza dwójka z Decathlonu. Namiot z przedsionkiem ma o tyle rację bytu, że umożliwia przygotowanie posiłków bez konieczności wychylania się z zagrzanej nory na zewnątrz.
Co przydało nam się do rozbicia namiotu w zimowych warunkach? Folia/koc termoizolacyjny i worki na śmieci 60-litrowe. To jako warstwa bazowa pod namiot, do kupienia w pierwszym lepszym markecie. Łopata lub saperka do przygotowania ścieżek i miejsca na namiot. Dla kozaków jest też opcja na hamak. Drzew w okolicy nie brakuje…Jeśli szukasz odpowiedniego hamaku to wejdź na stronę mojhamak.pl. Bogata oferta i sporo jakościowego craftu.
Odwilż gorsza od mrozu
W Karpatach przekonaliśmy się, że odwilż w górach jest zdecydowanie bardziej odczuwalna dla organizmu niż mróz. Bucegi przywitał nas dodatnimi temperaturami w ciągu dnia i mokrym śniegiem do kostek (a momentami do kolan). W nocy lekki przymrozek powodował, że rankami niczym Jewgienij Pluszczenko tańczyliśmy na lodzie próbując złapać równowagę (raki, sic!!).
Pierwszy obóz rozbiliśmy wśród kolonii topoli osikowych nieopodal miasteczka Sinaia (sprawdź współrzędne geograficzne).
Wzniecanie ognia przy użyciu mokrego drewna nie zawsze jest takie oczywiste. Szczególnie jeśli się go nie zgromadziło za dnia i trzeba załatwiać w nocy. Z pomocą nadchodzi jednak perspektywa ciepłej zupki typu instant przed snem. Jest jak popęd seksualny czy potrzeby fizjologiczne. Musisz ją zaspokoić! I tak to, co na pierwszy rzut oka wydaje się mokre i niezdatne do palenia, często staje się wartościowym elementem. Do tego o niezłym ładunku energetycznym. Jeśli do zebranych gałązek dorzucicie kawałki kory, trochę żywicy, paragony sklepowe ( 😀 ) i moc z własnych płuc, konar zapłonie.
Świetnym rozwiązaniem jest panelowa kuchenka ekspedycyjna, którą można kupić za kilka dolców na chińskich portalach aukcyjnych, za kilkadziesiąt złotych na Alledrogo lub w bardziej hipsterskim wydaniu np. na stronie chłopaków z Survivaltechu (kuchenka ekspedycyjna MOD.04). Jest to mój wyjazdowy niezbędnik podobnie, jak CamelBack, dobry nóż czy chest pack Numbat. Sprawdza się wszędzie i w każdym warunkach. Nie zajmuje dużo miejsca (mieści się w kieszeni) i łatwo się czyści (śniegu pod dostatkiem!).
Las podczas odwilży – sacrum profanum.
Ostatniego dnia padło na niższe partie Karpat, a dokładnie las podczas odwilży. To mimo wszystko dość dziwne, że przez prawie 30 lat nigdy nie pokusiłem się o podobne doświadczenie. Przeczesywanie iglastej partii lasów karpackich polecam wszystkim sympatykom łapania natury w kadrze, bowiem potencjał tkwiący w leśnej mozaice jest nieoceniony. Ten koloryt, faktura poszczególnych jej elementów, unoszące się zapachy, które czuć na w końcu bezwonnych kliszach.
Leśny maraton to skuteczna defragmentacja struktur ludzkiego umysłu. Brak kresek zasięgu na elektronicznym kagańcu dodatkowo sprzyja procesom duchowej regeneracji i przywracania wewnętrznej równowagi. Jest beztrosko, bo w końcu co Cię może spotkać? Gleba przy nieuważnym stawianiu kroków, ale czasami fajnie zaciągnąć się korzennym zapachem warstwy bazowej drzewnego imperium. O w mordę. Chyba kłania się Paweł Coelho. Już nie będę…
Czy karpackie lasy różnią się czymś od polskich?
Nie, a przynajmniej w regionie, w którym byliśmy było podobnie do Kraju nad Wisłą. Żyje w nich natomiast trochę więcej dzikich zwierząt niż w Polsce. Jak informuje portal Dziekizycie.pl: „Karpaty stanowią niespełna 1,4% powierzchni ogółu europejskich obszarów leśnych położonych na zachód od Rosji, to są one domem dla 35% europejskiej populacji wilczej, 50% niedźwiedziej i 30% rysiej. Populacja dużych drapieżników jest tu znaczna, w przeciwieństwie do ich resztek chronionych w zachodnich częściach kontynentu”.
W globalnej świadomości funkcjonuje Hoia Baciu, najsłynniejszy rumuński las. Znajduje się w Transylwanii i przez wiele osób określany jest mianem transylwańskiego Trójkąta Bermudzkiego. Wszystko za sprawą rzekomo niewyjaśnionych zjawisk, które mają w nim miejsce: spotkania z Niezidentyfikowanymi Obiektami Latającymi, licznych zaginięć czy niewyjaśnionych zjawisk atmosferycznych (np. wzmożona aktywność piorunów).
3 komentarze
Wspaniała sprawa taki biwak, uwielbiam obcować z naturą wtedy prawdziwie odstresowuję się i nabieram dystansu do życia i codzienności
ciekawa wyprawa, do tego spoko kuchenka. Nieprzygotowanie uczyniło wyprawę tylko ciekawszą i bardziej zapadającą w pamięć
Bardzo ciekawy pomysł na biwak! Jak widać bez specjalistycznego sprzetu i odpowiedniej ciepłej odzieży ten pomysł by się raczej nie udał 🙂