W kwietniu ub. roku zdecydowałem, że moim kolejnym celem wyprawy stanie się kraj, o którym obecnie żyjąca na świecie populacja wie niewiele, a wskazać go na mapie potrafi pewnie co dwusetny, stąpający po ziemskim padole człowiek. Mimo, że nie jest to żaden egzotyczny kierunek ani tym bardziej propozycja „do zdobycia wyłącznie dla kozaków”, o kraju tym mówi się zaskakująco niewiele. Polakom może kojarzyć się z ropą, konkursem Eurowizji, a co bardziej oczytanym z konfliktem o Górny Karabach.
Kraj to ciekawy nie tylko z uwagi na swoje strategiczne z punktu widzenia geopolityki położenie, ale także przez historię, zatrważająco piękne krajobrazy, wspaniałych ludzi i tolerancję. Na samo brzmienie tego słowa otwiera mi się z automatu nóż w kieszeni, ale w przypadku Azerów nabiera ono prawdziwej wartości. W kraju, w którym 99% ludności stanowią Muzułmanie, stare kościoły chrześcijańskie wyglądają lepiej od współcześnie budowanych meczetów. Co więcej każdy Azer powie Wam, że dla niego nieważne jest pochodzenie czy wyznawana religia…a dusza, bo to po niej można poznać naturę człowieka i jego prawdziwe intencje. Zapraszam na krótką wędrówkę po kraju zarzynanych baranów, czarnego złota, wszechobecnej gościny i gór Wielkiego Kaukazu.
Kierunek Azerbejdżan: dojazd i poruszanie się po kraju
Dostać się do Azerbejdżanu nie jest wbrew pozorom tak trudno. To przedsięwzięcie ułatwił w dużym stopniu węgierski przewoźnik Wizzair, który w zeszłym roku otworzył bardzo tanie połączenie lotnicze z Budapesztu do Baku, najdalsze w swojej ofercie tanich lotów. Jeśli więc ktokolwiek chce udać się w te rejony może śmiało wybrać nasz wariant i za kilkaset złotych zobaczyć „jak szklane domy rosną w Baku”. Nasza podróż składała się z trzech etapów: rezerwacji Polskiego Busa z Wrocławia/Gdańska do Katowic, wykupienia kuszetki do Budapesztu i lotu z lotniska Liszt Ferenc bezpośrednio do Azerbejdżanu. Całość za 600-700 PLN, więc cena całkiem spoko. Na podróż trzeba przeznaczyć od kilkunastu do kilkudziesięciu godzin z uwagi na 7-8 godzinny czas przejazdu na Węgry i nieregularność lotów (loty do Baku startują tylko w poniedziałki i piątki w godzinach wieczornych). W Baku przestawiamy zegarki o 3 godziny do przodu.
Azerbejdżan to kraj stosunkowo niewielki, a transport miejski jest bardzo rozbudowany. W zasadzie nie jest problemem dojazd w konkretne miejsce, a raczej harmonogram odjazdów i przyjazdów. Podobnie jak w krajach południa Europy, Azerowie nie znają pojęcia punktualności w rozumieniu europejskim. Marszrutki rzadko kiedy jeżdżą według rozkładu, a czas ich przejazdu może się niespodziewanie skrócić…lub drastycznie wydłużyć. Jest to piękne, a zarazem frustrujące. Wracając z Qach do Baku ponad godzinę spędziliśmy na dworcu autobusowym, kisząc się w marszrutce i czekając, aż kierowca zwerbuje dodatkowe osoby. Wystartował dopiero gdy dokoptował pozostałych podróżujących, a wszyscy pasażerowie zdążyli już spocić się jak świnie i mimowolnie się „wymacać”. Bezsensowne przystanki na papieroska albo krótką pogawędkę to również standard, ale co ciekawe nikt do nikogo nie ma o to pretensji. Wszyscy są uśmiechnięci i zadowoleni 🙂
Marszrutki to zdecydowanie najlepszy sposób na poruszanie się po kraju
Jeżdżą wszędzie i w zastraszającej częstotliwości. Do tego są tanie jak barszcz i szybkie. Za kilkanaście złotych można przejechać kilkaset kilometrów całkiem szybkim tempem. Trochę droższe są autokary, ale w niektórych można odpocząć przy klimie i obejrzeć azerskie sitkomy, puszczane na okrągło przy byle okazji. Wracając na moment do punktualności kierowców, na dworcu lepiej zawsze pojawić się kilkanaście minut przed regulaminowym odjazdem marszrutki. Inaczej pozostanie zgrzytanie zębami i targowanie się z taryfiarzami 😀 Prywatni przewoźnicy są dobrym rozwiązaniem na krótkie odcinki (kilkanaście kilometrów) kiedy chce się zaoszczędzić czas i szybko zmienić lokalizację.
W porównaniu z europejskimi stawkami za przejazd, Taxi w Azerbejdżanie są tanie, a przejazd niebywale oldschoolowy. No w końcu ile razy w życiu można pogrzać starą, poczciwą ładą? No właśnie. Oczywiście przed kursem trzeba się chwilę potargować z taryfiarzami bo lubią przesadzać z ceną i podawać 300% normalnej stawki za przejazd. Nie trwa to jednak długo, a same negocjacje przebiegają w atmosferze wzajemnego zrozumienia. W ostateczności kończy się zachęcającymi okrzykami „dawaj dawaj” i startem z kopyta 🙂
Bezpieczeństwo, komunikatywność, stan infrastruktury
Rowery w Azerbejdżanie nie istnieją, nie ma wypożyczalni, a infrastruktura nie jest przystosowana dla rowerzystów. Samochody można bez problemu wypożyczyć w Baku i Gandży, ale Azerowie jeżdżą dość hardkorowo i według własnych zasad. Dla Europejczyka przejażdżka rowerem czy wypożyczoną bryką mogłaby skończyć się nie jednym, drogowym incydentem. Polecamy Wam marszrutki + własne nogi. Niekiedy można złapać stopa, który zwyczajowo i tak jest płatny, mniej jednak niż taksówka. Jeśli chodzi o noclegi to trzeba zapomnieć o hostelach. Jest ich kilka w Baku, ale kosztują po 25 AZN za noc i przypominają bardziej hotele. Najlepiej spać u miejscowych lub w namiocie. Po angielsku na prowincji nie mówi praktycznie nikt, ale można się dogadać z dojrzałymi Azerami po rosyjsku.
Do najstarszych mieszkańców mówiliśmy po polsku, rozumieli nas w stopniu komunikatywnym. Jeśli postanowicie odwiedzić Azerbejdżan na przełomie czerwca i lipca, prawdopodobnie nie spotkacie żadnych turystów. My podczas dwutygodniowego poruszania się po kraju znaleźliśmy ich zaledwie czterech: studentkę z Moskwy, burów z RPA, niemieckich cyklistów i studiującego w Pekinie australijskiego włóczykija. Swoją drogą w Baku niemożliwe stało się możliwe. Poznaliśmy białego turystę z RPA w biało-czerwonej koszulce z napisem „POLSKA”. Na dodatek wyglądał jak typowy Marcin…miał sandały z frotowymi skarpetami i te sprawy.
Kraj jest bezpieczny, ludzie otwarci, panuje pełny liberalizm światopoglądowy i religijny, nawet w okresie ramadanu. Przyjedni są bacznie obserwowani przez wszystkich, co początkowo wprowadzaw zakłopotanie, ale po kilku dniach staje się czymś zupełnie normalnym. Azerów śmieszą turyści w krótkich spodenkach, ja sam byłem dla nich atrakcją z cyrku przez prawie dwa tygodnie:)
Azerbejdżan: spanie w górach Wysokiego Kaukazu
Przez terytorium Azerbejdżanu przebiega pasmo gór Wielkiego Kaukazu, a najwyższym szczytem kraju jest leżąca na granicy z Dagestanem góra Bazardüzü (4466 m n.p.m.). Naszym priorytetem od początku było dotarcie do położonej 60 km od Quby i ponad 300 km od Baku starożytnej wioski Xinaliq. To jedna z najwyższej położonych miejscowości na świecie, gdzie zamieszkujący ją potomkowie starych plemion albańskich od setek lat praktykują unikatową w skali świata kulturę. Wszyscy porozumiewają się językiem, którym nie mówi się nigdzie indziej na świecie i żyją w kamiennych domach. Niestety wyjście z izolacji i postęp cywilizacyjny powoli modernizują to miejsce, miejscowi zaczynają ozdabiać swoje domy blachą, gdzieniegdzie pojawiła się już…telewizja.
Dojazd do starożytnej wioski nie jest problematyczny i z Baku zajmuje od 5 do 7 godzin. W Qubie trzeba wynająć człowieka, który podrzuci nas na górę, ale nie jest to problem gdyż droga od 2006 roku jest wyasfaltowana. My wytargowaliśmy 35 AZN za przejazd w dwie osoby Ładą Niwą z napędem na cztery koła. Dojazd na górę, wraz z przystankami na fotki zajmuje od 1,5 do 2 godzin. Na poniższym nagraniu żegnamy naszego szofera i poznaną w stolicy Białorusinkę, z którą wspólnie wybraliśmy się w podróż do Xinaliq. Świetny artykuł o Xinaliq popełnił BartekwPodróży.pl, wrocławski bloger i podróżnik. Wszystkich zainteresowanych aktualnymi informacji ze szlaku, polecam ten artykuł – Xinaliq – samotna wioska w górach (aktualizacja kwiecień 2020).
Wędrówki po Wielkim Kaukazie wymagają pozwolenia, ale…
Namiot można robić bez problemu nieopodal wioski lub spać za drobną opłatą u miejscowych. Wędrówki po wyższych partiach są możliwe po uzyskaniu specjalnego pisma urzędowego w Baku. Wtedy można uprawiać trekking na legalu, ale oczywiście bez pisma też jest opcja – trzeba to jednak zrobić dyskretnie i liczyć, że nie spotka się patroli wojskowych. Nas już na wstępie dopadł pracownik rezerwatu przyrody, zażądał danych paszportu i zezwolił na oddalenie się od wioski w promieniu max 2 kilometrów. Następnego dnia próbowaliśmy przeciąć przesmyk górski, ale trafiliśmy na bazę wojskową. Patrol dość jednoznacznie dał nam to zrozumienia, że musimy zawrócić 🙂
Tubylcy nie są jeszcze skażeni współczesnością i można z nimi nawiązać bardzo łatwy kontakt. Oczywiście nie ma mowy o pełnym zrozumieniu, ale metodą prób i błędów (gestykulacja) można uzyskać od nich kilka cennych informacji. Wszechobecne dzieciaki częstują słonecznikiem i z wyjątkowo otwartością podchodzą do przyjezdnych, których jest tu bardzo niewielu. Kamienne domy wioski budowane są jak schody z racji specyficznego położenia na stromym wzniesieniu. Tubylcy chodzą po dachach swoich sąsiadów, co znacznie ułatwia komunikację w wiosce. Wszyscy bez wyjątku wykorzystują krowie łajno do ogrzewania swoich domostw i trudnią się wypasaniem owiec, krów i kóz. Mieszkańcy są bardzo gościnni, można się z nimi lekko spoufalać, zaglądać na podwórko, robić zdjęcia, przyglądać się ich codziennym obowiązkom.
Jak donosi „WikiTravel”, Xınalıq jest świetną bazą wypadową w okoliczne góry: Şahdağ, Heydər düzü, Tufan Dağ. Można także zorganizować sobie stąd trekking do dwóch miejscowości o nazwie Ləzə – jedna znajduje się koło miasta Qusar (2-3 dni), a druga w okolicy Qəbələ (1 dzień).
Jak wrócić z Xinaliq do cywilizacji?
75% drogi powrotnej do Quby pokonaliśmy pieszo z jednym noclegiem w połowie drogi. Z Xinaliq przegoniły nas burzowe chmury i w ostateczności ulewa, którą przeczekaliśmy w rurze kanalizacyjnej. Wyruszenie pieszo było bardzo dobrych pomysłem – po pierwsze zaoszczędzieliśmy kupę forsy, którą musielibyśmy wydać na taryfiarza (opłacić jego wyjazd i zjazd), po drugie mieliśmy możliwość spotkania wielu sympatycznych tubylców a po trzecie porobiliśmy dużo dobrych fot. Zgodnie ze starym, dobrym powiedzeniem, że „podróż jest jak małżeństwo, a podstawowym błędem jest myślenie, że możesz ją kontrolować” – musieliśmy rozbić się w połowie drogi ze względu na pogarszające się warunki atmosferyczne.
Gdzieś na 20 kilometrze zrobiło się cholernie zimno, zaczął padać deszcz, a mgła skutecznie utrudniała poruszanie się. I znów sprawdziły się opinie, że tutejsi pastuszkowie to ascetyczni filantropi. Gdy pośród mgły dostrzegliśmy oświetloną wiatę, ruszyliśmy z prośbą o wrzątek. Skończyło się na ponad godzinnej posiadówce przy grillu i herbatce. Zostaliśmy ugoszczeniu po królewsku i nawet bariera językowa nie wpłynęła na przyjacielską atmosferę tego wieczora.

Panorama Xinaliq, w tle góry Wielkiego Kaukazu. Fot: Gilad.rom , na licencji Attribution 3.0 Unported (CC BY 3.0)
Biwakowanie z wilkami w Shaki
Po kilkudniodwym pobycie w regionie Xinaliq wróciliśmy do Baku skąd udaliśmy się bezpośrednio do Shaki. To „najładniejsze miasteczko Azerbejdżanu” oddalone jest od Baku ponad 300 kilometrów, a dojazd maszrutką zajmuje ok. 6 godzin. Całkiem ładna mieścina, ale poza urokliwym położeniem i głównym traktem turystycznym, nie wyróżnia się zanadto. Takie „azerskie Międzyzdroje”, pełno tu narodowych turystów i żadnej europejskiej mordy na horyzoncie. Przeskok z gór Wielkiego Kaukazu w to miejsce przypomina człowiekowi, że w Azerbejdżanie występuje 9 stref klimatycznych spośród 13 istniejących na świecie. Można zastać tu zupełnie inny klimat niż w pozostałych regionach kraju. Lasy podobne są do tych występujących w Polsce, a góry bardzo gęsto porośnięte drzewami. Temperatura o kilka stopni niższa niż w Baku więc można się poddać zabiegom sanatoryjnym, odpocząć od gwaru wielomilionowej stolicy.
Kilka kilometrów od centrum miasteczka udało nam się znaleźć wymarzoną pod rozbicie namiotu miejscówkę. Ukryta między krzakami polana stała się naszym obozowiskiem przez następne 2 noce, okazując swą chojność na każdym kroku. To, co okazało się niemożliwe w Xinaliq, tutaj zrealizowało się niemal samoczynnie. Ognisko, kiełbaski i zimny browarek – wspaniała rekompensata za intensywny nordic walking w kaukaskich górach. A samo wycie wilków jest bez wątpienia jednym z najbardziej tajemniczych dźwięków, jakie możemy usłyszeć w przyrodzie.

Nasz prowizoryczny biwak na wzgórzu nieopodal Sheki. Noc spędzona w akompaniamencie ogniska, azerskiego piwa, kiełbasy i wycia wilków.
Szlakiem gór, opuszonych ruin i zielonych lasów
Nie siedzieliśmy oczywiście na dupie w jednym miejscu. W planie był codzienny, kilkunastokilometrowy marsz w konkretne punkty turystyczne. Udającym się w tej rejony polecamy oddaloną o 8 km wioskę Kis (Kisz), jednej z najstarszych w całym Azerbejdżanie. W tej kamiennej osadzie znajduje się powstała prawdopoodbnie w XII w. n.e . najstarsza na Kaukazie świątynia albańska. Spore zdziwienie budzi pomnik Norwega Thora Heyerdahla, który był twórcą kontrowersyjnej teorii iż Skandynawowie pochodzą z Kaukazu. Mają o tym świadczyć m.in. podobieństwa rysunków naskalnych z Qobustanu oraz fakt, ze znalezione w Kiş szkielety mają ponad dwa metry.
Z kamiennej wioski Kiş warto uddać się do odległej o kilka kilometrów na południe twierdzy Galarsan-Gorarsan. Dobra miejscówka na sprawdzenie swojej kondycji, małą wspinaczkę i zrobienie kilku dobrych fot. Fakultatywnie można wybrać się również do oddalonego od 80 km do Shaki miasta Qax (koszt przejazdu taksówką to 15 AZN), a stamtąd marszrutką za 0,5 AZN do górskiej mieściny Ilisu. My spędziliśmy jeden nocleg w tym miejscu, poza poznaniem kilku Gruzinów i porannym wschodem słońca, pobyt w tym miejscu zaliczamy do najgorszych podczas całej wyprawy. Nam się niestety nie udało, ale dobrą opcją jest wycieczka z Ilisu do odciętej od świata wioski SariBash. Mieszka w niej 27 rodzin, życie nie zmieniło się od średniowiecza, a między chatami wciąż stoi pomnik tego czerwonego sukinsyna Lenina.
Spanie na pustyni w Qobustanie. Policjant, który przywozi piwo.
Po wysokich górach i spaniu w głuszy z dziką zwierzyną przyszła pora na krajobraz bardziej pustynny. Pojechaliśmy do Qobustanu, terenu półpustynnego o niskiej żyzności gleb i bardzo wysokim temperaturach w sezonie letnim. Ten najbardziej niegościnny o do życia rejon kraju posiada jednak dwie, warte uwagi atrakcje, które od początku znajdowały się na naszej liście priorytetów. Pierwszą miejscówką są unikatowe w skali świata wulkany błotne, a drugą zespół skał z prehistorycznymi petroglifami. Do wulkanów można dostać się pieszo startując z głównej, nadbrzeżnej drogi. Jako, że trzeba było butować w bardzo wysokiej temperaturze przez kilka godzin, postanowiliśmy jak najszybciej odhaczyć oba miejsca i rozbić się wcześniej niż zwykle na pustyni. Taryfiarz napatoczył się sam i za 25 AZN zawiózł nas w oba miejsca.
Początkowo mieliśmy spać pośród wulkanów, ale jak rasowi amerykańscy turyści zapomnieliśmy wziąć ze sobą…wody na noc. Taksówkarz sprezentował nam pół litra nagrzanej od słońca wody, ale byłoby nierozsądnym zostawać z taką ilością na ogniskiej ziemi. Ostatecznie rozbiliśmy się w oddalonym o kilkanaście kilometrów Parku Narodowym Qobustan. Akcja z dostaniem się do parku jest dość ciekawa i świadczy o kompletnym skorumpowaniu azerskiej policji. Okazało się bowiem, że teren parku wraz z muzuem jest czynny dla turystów w godzinach od 10 do 17. Potem jest zamykany i ściśle patrolowany przez strażników. Taksówkarz albo udawał idiotę albo faktycznie nim był (raczej druga opcja) bo o niczym nie wiedział. Ku naszej uciesze, po dłuższej rozmowie z policjantem wywalczyl dla nas wstęp po godzinach. Poczekaliśmy w budce strażniczej na zakończenie pracy przez głównego naczelnika obiektu. Po godzinie jeden ze stróżów prawa podrzucił nas na pustynię samochodem.
Panie władzo, kupisz nam pan zimne piwko?
Na miejscu mały zonk – niespodziewana opłata dla policji za możliwość spania w tym miejscu! Uprzedzano nas na początku, że to w Azerbejdżanie dość popularny obyczaj. Zapomnieliśmy. Argument z biednymi studentami i brak stanowczości policjanta zdecydowały ostatecznie o finalnej stawce – 15 manatów za noc. Stwierdziliśmy, że 30 pln na łeb za możliość przespania się na pustyni to całkiem dobra stawka i dobiliśmy utargu. Zakończenie to komletny absurd. Ten sam policjant po godzinie wrócił z zimnymi piwami, o które go poprosiliśmy wcześniej. Czy to byłoby możliwe w Paryżu? Przespanie się pod namiotem w Luvrze po godzinach + alkohol od personelu? W Polsce zamiast spania na pustyni byłby areszt, a zamiast piwa zwyczajny w*****. Korupcja korupcją, ale w Azerbejdżanie ma się wrażenie, że policjant solidaryzuje się z bliźnim i stoi po stronie obywatela, a nie reżimu. I to jest właśnie Wschód!

Pustynne obszary Qubustanu robią wrażenie. Warto odwiedzić to miejsce m.in. dla błotnych wulkanów, których w tym miejscu jest najwięcej na świecie.
Wszystkim wybierającym się w te strony polecamy wizytę na noc w Qobustanie. Wyjątkowo miejsce, zarówno dla pasjonatów archeologii, antropologów, surwiwalowców jak i spragnionych spokoju i dzikiej przyrody odludków. Trzeba uważać na żmije, których tu jest pełno. Inne robactwo jest niegroźne, ale jest go sporo. Skały zdobione są pradawnymi malowidłami, których autorami byli członkowie dzikich plemion koczowniczych. Na miejscu można znaleźć również fascynujące „grające kamienie”, które wydają dźwięki po postukaniu odłamkiem skały. Wschód słońca to nielada gratka dla fotografów. Bez wątpienia jest to jedna z największych atrakcji Azerbejdżanu. Poniżej krótka dokumentacja wideo z wulkanów błotnych:
U azerskiej rodziny w Lahic
Zwięczeniem naszej wyprawy były dwa dni spędzone w Lahich, górskiej osadzie, która słynie z regionalnych przysmaków i pielęgnowanych od wieków rzemiosł. Dostać się tu można z Baku marszrutką w kierunku Ismaiłły (7 AZN, przejazd ok 3 godzin). Kierowca wysadza na rozdróżu dróg, 20 km od Lahich. Potem najlepiej łapać stopa, albo poczekać aż znajdzie się jakis dobry człowiek, który sam zaproponuje podwózkę. Trasa do osady jest dość hardkorowa i nie spełnia żadnych norm bezpieczeństwa, ale wypadków jest tu bardzo niewiele. Tutejsza ludność mówi językiem zbliżonym do języka perskiego i są to w dużej mierze ludzie starsi. Praktycznie nikt nie mówi po angielsku.
W Lahich dość przypadowo poznaliśmy Rashada, lokalnego patriotę i bardzo wykształconego człowieka. Istny poliglota – chiński, francuski, włoski, angielski w małym paluszku. Rashad stał się naszym przewodnikiem, a w ostatecznosci również gospodarzem. Zaopekował się nami jak zbłąkanymi owieczkami, pokazując wioskę, goszcząc w swoim domu, zabierając na wycieczkę do znajomych. Wspaniały człowiek-tradycjonalista z bardzo zdroworozsądkowym podejściem do życia. W wiosce poznaliśmy regionalną kuchnię Azerbejdżanu, począwszy od dovgi (gęstej zupy na bazie jogurtu), przez dolmę (faszerowane papryki i pomidory zawijane w liście winorośli) po wypiekany tradycyjnymi metodami chleb tandir. Ten ostatni pochłanialiśmy w oszałamiającej ilości przez cały nasz pobyt w tym kraju.
Lahich to obowiązkowy punkt do zobaczenia na mapie Azerbejdżanu. Wioska ma niesamowity klimat starej, średniowiecznej osady, w której czas zatrzymał się kilka wieków wcześniej. Stare babinki całymi dniami przesiadują na progu swoich chat. Dzieci sprzedają lokalne wyroby, rzemieślnicy pracują nad nowymi formami na sprzedaż. Ci bardziej rześcy przemieszczają się między wąskimi uliczkami konno. Wszyscy się doskonale znają i z dużą sympatią podchodzą do przyjezdnych…zwłaszcza o białej karnacji 😀
Powyżej świetny materiał filmowy z Lahic autorstwa użytkownika: Tim McNaught
O kąpieli w łaźniach z XVII wieku
Do atrakcji, o której nie zapomnimy do końca życia należy wizyta w podziemnych łaźniach z XVII i XVIII w. Obiekty te są czynne praktycznie codziennie i stanowią nieodłączny element każdego dnia wśród tubylców. Za równowartość 8 złotych można siedzieć w środku całą dobę. Klimat jak z wiedźmina: dwa kamienne pomieszczenia z dużą kopułą, zdobione zniszczonymi freskami, temperatura ok. 50 stopni i praktycznie zerowa nawigacja. Żadnych idiotycznych tabliczek co wolno, a czego nie. Brak kretyńskich strzałek, gdzie trzeba się kierować. Brak ostrzeżeń, że można się uderzyć w głowę lub poślizgnąć i złamać kark. Pełen luz. Co ciekawe poborcą opłat jest jakiś lokalny smyk, który na oko ma z 7-8 lat, ale do swoich obowiązków podchodzi bardzo poważnie. Ciężko skurczybykowi czmychnąć bez płacenia…
2-3 godziny można śmiało poświęcić na zwiedzanie krętych uliczek i sklepów rzemieślniczych. Ale to się szybko nudzi…prawdziwa jazda zaczyna się w pobliskich górach. Okolice Lahich to wymarzone tereny na całodniowe wędrówki po górach. Dla osób, które są w stanie poświęcić kilka dni na ten rejon dobrym pomysłem będzie zdobycie szczytu Babadag (3,629 m. n.p.m.), z którego rozpozcierają się doskonałe widoki na okolice.
A co z Baku? Gdzie te szklane domy?
Potężne, futurystyczne Baku nie powaliło nas na kolana. Może dlatego, że spędziliśmy w nim zaledwie kilkanaście godzin. A może przez to, że za każdym razem jak do niego wracaliśmy byliśmy potwornie zmęczeni po górskich maratonach? Baku Baku, 5-milionowa metropolia stylizująca się na „drugi Dubaj”, tysiąc stopni na plusie w cieniu i nieustający miejski gwar. Poruszanie się po tym molochu na początku lipca, jeszcze z górskim plecakiem i w traperach to nienajlepsza opcja. Problemów z Baku jest kilka. Po pierwsze to typowa środkowoazjatycka stolica, skupiająca w swoich granicach praktycznie całe życie państwa. Po drugie od czerwca do września panuje tu prawdziwa „żarka”, który skutecznie zniechęca do poruszania się po mieście. No i po przecie jest tu nieproprocjonalnie drogo, za piwo na głównym trakcie zapłacimy o 500-700% więcej niż na prowincji.
Oczywiście są i pozytywy. Jednym z nich jest w pełni odrestaurowana starówka z zabytkami światowej klasy. Wspaniale zachowana zabudowa kontrastuje z supernowoczesnymi Baku Flames Towers, trzema futurystycznymi wieżowcami – symbolem miasta. Wieczorem główna promenada przy Azadliq Avenue to miejsce spotkań młodych, którzy bawią się głośno w towarzystwie iluminujących drapaczy. Poniżej panoramka z XII-wiecznej Baszty Dziewiczej ( azer. Qız qalası). Kolega w środku to James, australijski student, którego poznaliśmy w drodze powrotnej z Lahich, i z którym spędziliśmy pół dnia w Baku.

Panorama futurystycznych przedmieść Baku
Baku wprowadzeniem do perełek Azji Centralnej
Można by długo opowiadać, ale to tyle o Baku. W końcu nie przyjechaliśmy lansować się w stolicy tylko szukać życiowej równowagi w dzikiej przyrodzie tego kraju. Ponad wszelką wątpliwość, Azerbejdżan okazał się wspaniałym wprowadzeniem do kolejnych perełek, ukrytych w byłych stanach Wielkiej Rassiji. Jak zdrowie i pracodawcy pozwolą, a kobiety spojrzą na nas litościwe, w niedalekiej przyszłości ujrzymy na własne oczy Wrota piekieł w Turkmenistanie, Wielką Pustynię Słoną w Iranie, Jezioro Aralskie w Uzbekistanie i góry wielkiego Tienszanu. Azjatyckie piękno jest trudne do oszacowania, a ilość kierunków do obrania zatrważająco duża. Azerska ziemia przywitała nas niezwykłą gościnnością jej mieszkańców, obalając zakorzeniony w nas mit, że kraj islamski to sodomia i gomoria, brak procentów i skostniałe, średniowieczne zasady.
Quba-Xinaliq
Landszaft naszego autorstwa przedstawiający Xianliq i okoliczne góry Wielkiego Kaukazu.

Pierwsze, treściwe, azerskie śniadanie. Chleb Tandir, lokalna musztarda i browar Efes.
Azerbejdżan. Gra we frisbee z tymi rozrabiakami trwała zaledwie kilkadziesiąt sekund. Krążek trafił w las pokrzyw, a odnalazł się dopiero rankiem.
Azerbejdżan – blacha to ostatnimi czasy prawdziwy hit w Xinaliq. Wybawienie dla mieszkańców i wróg turystów.
Niestety odgłos robionego zdjęcia wytrącił tego poczciwego staruszka z medytacji nad istotą życia. Jego odpowiedzią na ten nietakt był mimo to pełen życzliwości uśmiech:)
Azerbejdżan – okolice Xinaliq to terytorium malowniczego rezerwatu przyrody. Można go odwiedzić mając pozwolenia azerskiego ministerstwa turystyki.
Azerbejdżan – konstrukcja wiejskich chałup Xinaliq to prawdziwy majstersztyk. Mieszkańcy ogrzewają kamienne bloki krowim łajnem, a od niedawna również blachą falowaną.
Azerbejdżan – Jan Zagłoba podczas popołudniowej medytacji w Xinaliq.
Azerbejdżan i jego ewenement na skalę światową. Legendarna Łada Niva 4 na 4 odmawia posłuszeństwa i rusza dopiero po interwencji starszyzny plemiennej.
Kierunek Azerbejdżan: 40 km pieszo, czyli droga powrotna do Quby
Z wioski wyruszyliśmy pieszo w drogę powrotną, mając przed sobą 60-kilometrowy szlak pełen niespotykanych landszaftów.
Nie minęło jednak kilkanaście minut, a dorwała nas burza
Ale od czego są rury kanalizacyjne…
„Niezbędnik pastucha” w wersji azerskiej
Maratończyk Kuba jeszcze nie wie, że za zakrętem czeka go rozczarowanie. 47 kilometrów do celu.
Mimo szczerych chęci pierwszy dzień powrotu skończył się na 20 kilometrze. Mgła, deszcze i zmęczenie zrobiły swoje.
Rozbiliśmy się szybko żeby zdążyć przed deszczem. Rankiem przywitał nas taki oto widok…
Na 30 kilometrze zasłużona przerwa na czaj
Szeki – Kisz – Gellersen

To nie Kuba, to Azerbejdżan. Szeki jest drugim po Baku najczęściej odwiedzanym przez turystów miastem w kraju.
Zimna kolka w biegu i święty portret Hejdara Alijewa, człowieka, który zaprowadził w kraju porządek i rozwój
Qobustan
Lahic – Ismailli

Azerbejdżan słynie z ziół i przypraw, którego dostać można na każdym bazarze. To zdjęcie zrobione zostało w Lahic, górskiej miejscowości słynącej ze starych łaźni i kamiennej zabudowy.

Rashad tłumaczy nam, czym jest dla niego obecny Azerbejdżan.
Tajemnicze Baku

Kierunek Azerbejdżan. Trwa eksplorowanie historycznej części Baku.

Kierunek Azerbejdżan. Zwiedzamy szklane domy Baku.

Azerbejdżan, nowoczesne centrum Baku.

Azerbejdżan to w dużej mierze Baku, które stanowi siłę napędową krajowej gospodarki.
Przyjaciele podróży – Baku, Lahic, Xinaliq

Kierunek Azerbejdżan. To sobie przyrzekliśmy w 2013 r. i była to jedna z najlepszych podróżniczych decyzji naszego życia.
22 komentarze
Rozpoczynam dyskusję
Super dany. świetna wyprawa. Jestem dumny z twoich poczynań. Jutro browar.
Dzięki przyjacielu, już nas suszy!
świetne zdjęcia, to musiała być mega fajna wyprawa! te drogi na wzgórzach pewnie nieźle wam podniosły adrenalinę co ? wyglądają przerażająco
Ciekawa wyprawa, prawdziwy misz-masz doznać 🙂 Z chęcią odwiedziłabym te 'zapomniane’ wioski, takie odcięcie od wszystkiego musi być na swój sposób inspirujące!
Przyznaję się, zaliczam się do tej części populacji, która Azerbejdżan kojarzy przez pryzmat Baku u Żeromskiego i jednej anegdotki, ale mniejsza z większym. Generalnie coś dzwoni, ale za bardzo skojarzeń nie budzi, tym ciekawiej mi się czytało i kusiło nawet, z drugiej strony ta rura ściekowa… ze mnie jednak trochę robestwiona jednostka, raz, a dwa, ze głównie jeżdżę sama i chyba by mi straszno było. Z drugiej strony te widoki *-* Może powinnam zacząć szukać wesołej kompanii? 😛 Miałam chwilami problem czytać na spokojnie, bo chciałam przewijać niżej, żeby zobaczyć kolejne zdjęcia ^^”
Pomnik Thora Heyerdahla mnie rozbroił. On jest serio wszędzie xD
Piękną mieliście podróż (jeju, to piwo od policjanta mnie ostatecznie rozłożyło na łopatki). Nie ukrywam, pozytywnie zazdroszczę:)
Świetna sprawa. Wybieram się tam w tym roku pod koniec maja. Przewiduję, że będę tam ok. 2 tygodni. Pytanie, czy starczy mi czasu na to wszystko?
Z 10-dniowym opóźnieniem, ale odpisuję! 🙂 Może być ciężko w dwa tygodnie, ale podpowiem Ci na czym się skupić. Numer jeden Azerbejdżanu to Xinaliq i na ten region poświęciłbym na Twoim miejscu 3-4 dni (ze zwiedzaniem okolicznych miejscówek). Baku 1-2 dni (przytłaczające miasto, piękne, ale męczące – w maju tam będzie prawdziwy Mozambik), Lahic 3-4 dni (z zaliczeniem szczytu Babadag), Qobustan (1 dzień), Szeki i okolice 3-4 dni (ogrom do zwiedzania). Zabrakło nam czasu na środkowy Azerbejdżan, a tam jest również ciekawie, możesz rozważyć skok w tamte rejony. W Lahic mógłbyś zatrzymać się u naszego przyjaciela, oprowadzi Cię po okolicy 🙂
byłoby miło 😉 zdecydowałem się wyprawę przełożyć na jesień, bo ekipa się wykruszyła… będę miał więcej czasu, żeby wszystko zaplanować 🙂
Może tydzień więcej na Iran? 🙂
Świetny blog! Planujemy wyjazd do Azerbejdżanu i na pewno skorzystamy ze wskazówek – zwłaszcza odwiedzenie Lahic, o którym nie wiedzieliśmy wcześniej. Do Azerbejdżanu zamierzamy dostać się pociągiem, po wcześniejszym kilkudniowym pobycie w Gruzji (tylko Tuszetia bo tam nie dotarliśmy wcześniej). Po dwóch dniach w Baku i dwóch w Nabran będziemy wracać do Gruzji. Niestety musimy coś wybrać i może nie dotrzemy do Xinaliq. Zazdroszę wyjazdu z namiotami ale z pewnych względów u nas to nie przejdzie.
Dzięki za dobre słowo! Z Lahic, jeśli zdołacie czasowo to ogarnąć, warto wpaść też do Szeki (5h jazdy). Miła, spokojna mieścina. Pozdrowienia dla całej rodziny podróżników 🙂
Szeki na pewno bo jest na naszej drodze powrotnej do Gruzji.Pozdrawiam
W dniu 27 lutego 2017 19:49 użytkownik Disqus napisał:
A jaki przewodnik Pan poleca?
Cześć! Korzystałem z dwóch polskich przewodników widocznych na załączonej fotce, ale polecam też pozycję Lonely Planet. Jest takie powiedzenie, że jeśli danego miejsca nie ma w LP to prawdopodobnie nie istnieje. Kiedy wyjazd, plan podróży gotowy? Pzdr!
https://uploads.disquscdn.com/images/1120cb52ae89d0ea056aaa9233793771e7c63eb361a5c8ca2dfe004ab4fd2af2.jpg
Od ponad tygodnia szukałem porządnego opisu i dopiero znalazłem go u Ciebie. Wielkie dzięki za super blog.Razem z moją partnerką planujemy wybrać się do Azerbejdzanu w kwietniu. Jednak, mimo Twoich ostrzeżeń zrobimy to na rowerach 🙂 mam nadzieję, że Azerowie jeżdżą taka samo jak Gruzini 🙂
Jak z walutą? rozumiem ze na lotnisku można spokojnie wymienic. Co najlepiej zabrac $ czy EURO ?
Dzięki Kuba, cieszę się, że mogłem pomóc. Co do rowerów w Azerbejdżanie – oczywiście, że dacie radę, trzeba po prostu pamiętać o specyfice ruchu drogowego na Kaukazie i o tym, że będziecie dużą atrakcją dla miejscowych. Nie opłaca się wymieniać waluty na lotnisku bo są bardzo niekorzystne przeliczniki. Najlepiej gdybyście wypłacili trochę kasy z bankomatu, a resztę w mieście. Manaty kupowaliśmy za EURO, nie wkręcaliśmy, którą walutę bardziej opłaca się ze sobą zabrać. Jaki macie plan na zwiedzanie? Pozdr!
Genialne, (o chyba mało powiedziane) fotki. W Azerbejdżanie byłem dwa tygodnie temu, Baku, Szeki, Xinaliqu, Kisz, Gobustan. Jednak moja wyprawa w porównaniu z tą opisaną tutaj to ziemia a niebo. Za późno trafiłem na ten blog. Tak moja podróż byłby bardziej atrakcyjna. https://uploads.disquscdn.com/images/0bff580849c8a07fc44de797e94421c4a69bfb720edb1656163603614409d401.jpg
Dzięki Rafał, Twój wpis uświadcza nas w przekonaniu, że ten blog ma sens!
Xinaliq wciąż dzikie czy miejscowi łapią pokomeny na nowych iPhone’ach? 🙂
A co się autorowi bloga nie podoba w idei tolerancji?
Nic, jest szlachetna i dobra. Aczkolwiek realizowana często przez złych ludzi, którzy wycierają sobie nią mordy 🙂
Polskie dziedzictwo architektoniczne w Azerbejdżanie na filmach z drona:
https://www.youtube.com/playlist?list=PL2LjintfzR9yTDJSY41xcWYWW-yNZHPcz