Krótki wrzut o tych wszystkich spotkanych w podróży, o których długo nie zapomnimy. O serdecznych i pomocnych ludziach, którzy pojawiali się w najmniej oczekiwanym momencie, aby pomóc, doradzić i opowiedzieć o kraju, w którym żyją. W zestawieniu znaleźli się tacy, z którymi przegadaliśmy całe noce jak i Ci bezimienni, z którymi porozumieliśmy się w na nieco innej, bardziej pierwotnej płaszczyźnie. Ich pojawienie zawsze owocowało szybkim rozwojem sytuacji i dziwnym ciągiem zdarzeń. Wszyscy byli ekstremalnie inspirujący i otworzyli przed nami drzwi do komnat nieopisywanych w przewodnikach.
TOP 10 spotkanych ludzi
1. Stara szkoła sztuki barmańskiej z Szeki
Tego Pana spotkaliśmy 3 tysiące kilometrów od domu w Szeki, niewielkim miasteczku na północy Azerbejdżanu. Ów jegomość prowadził wówczas przydrożny bar, w którym zatrzymywaliśmy się na zimne azerskie Xirdalan głównie w celach rekreacyjnych. Może dziwić, że w naszym ekskluzywnym Top 10 znalazł się człowiek, który nie opowiedział nam żadnej spektakularnej historii, nie wsławił się jakimś bohaterskim czynem, a jego poznaniu nie towarzyszyły dziwne znaki na niebie. Niemniej był mocno inspirującym barmanem, który za każdym razem kiedy gościliśmy w jego lokalu bazgrał paluchem po naszej mapie starając się przekazać komunikat, który ciężko było rozszyfrować bez znajomości azerskiego. W zasadzie jedyną rzeczą, jaką zrozumieliśmy, to ile mamy zapłacić (gospodarz wywiesił kartkę z ceną na szybie) i że Qril to po prostu kurczak. Gospodarz był zawsze punktualny w dostarczaniu alkoholu na stół, może dlatego, że poza nami i swoim stałym klientem z poniższego zdjęcia prawie nie miał gości 🙂
2. Górscy pasterze nieopodal Xinaliq
W Azerbejdżanie doświadczyliśmy ogromu życzliwości i zwykłej, ludzkiej dobroci tak naprawdę za NIC. Nikt nic od nas nie chciał, byliśmy goszczeni nawet nie prosząc o to. Do przejawu wspomnianej serdeczności doszło na trasie powrotnej z Xinaliq w górach Wielkiego Kaukazu. Zmęczeni wielogodzinną wędrówką po ciemku w końcu rozbiliśmy obozowisko przy drodze obok pasterskiego namiotu. Widząc w oddali światło, a także czując na własnej skórze rosnący w siłę wiatr, postanowiliśmy podążyć w jego kierunku.
Napotkani pastuszkowie z chęcią podzielili się z nami wrzątkiem, a nasze spotkanie w efekcie końcowym zaowocowało wspólnym posiłkiem. Nie rozumieliśmy się nawzajem, ale czuć było dwustronne zaangażowanie i egzotyczną interakcję determinowaną ciekawością poznania nieznanej wcześnie kultury. Szczególnie zaangażowany wydawał się synek pasterza, który co chwilę przygotowywał dla nas świeżą herbatę. Regularnie dorzucał drewno do ognia i upewniał się czy, aby na pewno czujemy się komfortowo. Jedynym czym mogliśmy się odwdzięczyć, poza zwykłym dziękuję, był kisiel. Stanowił ostatnią rzecz made in Poland, której jeszcze nie zjedliśmy lub nie zgubiliśmy na trasie. Pastuszkowie ucieszyli się jakbyśmy im ofiarowali sakwę złotych monet.
3. Lokalny patriotyzm Rashada z Lahic
Do tej górskiej wioski trafiliśmy z polecenia dwóch lekko wstawionych Azerów, których poznaliśmy pijąc z nimi wódkę na jednej z plaż niedaleko Baku. Jeden z nich, aktor z zawodu, zapewniał nas, że to ich krajowy Eden i ścisła czołówka miejsc reprezentatywnych, którymi warto i trzeba się pochwalić przyjezdnym. Pomyśleliśmy, że pijany aktor nie może się mylić i po 6 godzinach trafiliśmy do Lahic. Na miejscu natknęliśmy się na Rashada, lokalnego szeryfa, który znał wszystkich ziomków w okolicy i był szanowanym zawodnikiem. Rashad pokazał nam Azerbejdżan od kuchni, goszcząc nas w swoim domu, pokazując okoliczne atrakcje i zabierając do swoich znajomych. Dzięki niemu poznaliśmy regionalną kuchnię Azerbejdżanu, począwszy od dovgi (gęstej zupy na bazie jogurtu), przez dolmę (faszerowane papryki i pomidory zawijane w liście winorośli) po wypiekany tradycyjnymi metodami chleb tandir. Ten ostatni pochłanialiśmy w oszałamiającej ilości przez cały nasz pobyt w tym kraju.
Pracownik branży naftowej stał się naszym przewodnikiem i gospodarzem numer jeden. Zaopiekował się nami jak zbłąkanymi owieczkami, pokazując wioskę, goszcząc w swoim domu, opowiadając o przywiązaniu do rodziny i miejsca urodzenia. Wspaniały człowiek-tradycjonalista z bardzo zdroworozsądkowym podejściem do życia, islamu i polityki. Utrzymujemy z nim kontakt po dzień dzisiejszy.
4. Jankes, który odnalazł spokój na fiordach
Davida spotkaliśmy w miejscowości Tyssedal w Norwegii, ewakuując się z trasy prowadzącej na Trolltungę. Okazało się, że prowadzi mini hostel, a także punkt informacyjny dot. najbliższej okolicy. Spotkanie z nim było niezwykłe z kilku powodów. Okazało się, że David to były pracownik Czerwonego Krzyża, który w latach 80-tych szmuglował do Polski ciuchy i biblie z Zachodu. W samym Wrocławiu był kilkanaście razy, a jego akcent przy wymawianiu miasta “Trzebnica” kładł na łopatki. Yankee opisał nam model funkcjonowania norweskiego społeczeństwa, nazywając go pod względem organizacyjnym ideałem. Ubolewał jednak na faktem postępującej ateizacji wśród młodych Norwegów, a także promowania modelu “łatwego życia” – bez ideałów, kontaktów z przyrodą, wiary.
Z powodu lawiny skalnej, która odcięła jedyną drogę powrotną w kierunku Oddy, nasz nowo poznany towarzysz przenocował nas u siebie opowiadając o życiorysie Jankesa, który znalazł spokój ducha w dziewiczej Skandynawii. Żeby było śmieszniej w korytarzu jego domu wisiały plakaty ewangelizacyjne w języku polskim, a temat kraju nad Wisłą wielokrotnie przewijał się podczas naszych rozmów.
5. Polskie kombatantki z Isfahan
Do Iranu pojechaliśmy z misją odwiedzenia polskich cmentarzy i oddania hołdu poległym na miejscu Polakom, co szerzej opisaliśmy w relacji Survival po Persji. Szczególnie dla nas ważne było odnalezienie miejsca spoczynku rodzin kombatantek, którymi na codzień opiekuje się Mateusz w polskim domu opieki Jasna Góra w Huddersfield. Plan zakładał odwiedzenie dwóch polskich cmentarzy w Teheranie i Bandar Anzali. Skończyło się finalnie na trzech (w tym jednym ciężko dostępnym dla turystów – w Isfahan), wspólnym obiedzie z zastępcą ambasadora PL w Teheranie i spotkaniu grupy kilkudziesięciu Polaków, którzy wraz z armią Andersa trafili do Persji w latach 40-tych ub. wieku.
Dzięki nowym znajomościom udało nam wziąć udział w uroczystej mszy ku pamięci poległych, która odbyła się na cmentarzu ormiańskim w Isfahan, a także odwiedzić polski sierociniec, w którym wychowywali się uczestnicy polonijnej wyprawy. Niesamowite spotkanie w niesamowitym miejscu. Wiele godzin wywiadów i rozmów, które mamy nadzieję kiedyś ujrzą światło dzienne w postaci porządnie zmontowanego materiału filmowego.
6. Hojny grecki gospodarz i jego przystawki
W tej greckiej kawiarence, której nazwy nie odnotowaliśmy zbyt głęboko w pamięci, wystarczyło siąść, aby zostać obdarowanym miliardem przystawek różnej maści. Od czipsów, przez sery i oliwki, aż po klasyczne kreteńskie antipasti. Do tej mini-greckiej tawerny trafiliśmy w Heraklionie na Krecie, gdzieś w centrum, gdzieś w bliskim sąsiedztwie starożytnych ruin i kościoła…Niestety umknęła nam nazwa, ale dla chcącego nic trudnego. Heraklion to nie Mexico City więc miejscówka do zlokalizowania!
Gospodarz był mózgiem całego biznesu, który wraz z rodziną bardzo starannie pielęgnował. Ugościł nas w sposób jaki przystało na właściciela kawiarenki z rodzinnymi tradycjami. Każde kolejne piwo generowało nowe przysmaki na stole i coraz większe zakłopotanie na naszych twarzach. Biesiadowanie zakończyło się pamiątkowym zdjęciem, na którym nasz grecki przyjaciel wyszedł nad wyraz poważnie. W trakcie biesiadowania dał się poznać jako wesoły i energiczny mieszkaniec Południa.
7. Teherańscy studenci Hojat, Bessad, Hamide i inni
Teherańskich hostów będziemy długo wspominać bo byli bez wątpienia najlepszymi gospodarzami na obcej ziemi u jakich gościliśmy. Hamide, z którą nawiązaliśmy kontakt na jednej z couchsurferskich grup na Facebooku, poleciła nam spanie u swojego chłopaka Hojata (ten w czerwonej koszulce), który wynajmował dwupokojowe mieszkanie w centrum Teheranu. Jako, że nocowanie u nieznajomej kobiety w islamskim kraju mogłoby skończyć się nieciekawie dla obu stron, kilka dni w perskiej stolicy spędziliśmy w towarzystwie teherańskich studentów.
Chłopaki z Teheranu okazali się zajawkowymi, młodymi ludźmi o szerokich horyzontach myślowych. W Iranie obawialiśmy się mówić wprost o pewnych rzeczach, bo do końca nie wiedzieliśmy jak zareagują nasi rozmówcy. Do czasu konfrontacji z teherańskimi wariatami w kwestiach politycznych i światopoglądowych zachowywaliśmy daleko idący dystans…No właśnie, do czasu – wtedy w gruzach legła cała poprawność, uprzedzenia i mity. Rozmawialiśmy o wszystkim w sposób do bólu naturalny, tak jakbyśmy się urodzili w tym samym kraju, wychowywali w tym samym kręgu cywilizacyjnym i grali na podwórku tą samą piłką. W oparach czegoś, co przypominało tylko haszysz toczone były dyskusje na temat praw kobiet, chrześcijan, islamu, muzyki, podróżach, technikach wypróżniania w azjatyckich szaletach, sztuki i wielu innych dziedzin. Nasi gospodarze sprawiali wrażenie śpiących za dnia i budzących się do życia w nocy. Do wczesnych godzin porannych grali namiętnie w fifę 😀
Persowie na każdym kroku przypominali nam na czym polega irańska gościnność i otwartość pokazując miasto, zabierając do restauracji czy przygotowując smaczne posiłki. Dzięki nim przekonaliśmy się, że w Iranie łatwiej złapać fazę po lekkich narkotykach niż bombę po alkoholu.
8. Mohammad i pierwsze kroki w Persji
To dzięki temu Panu o Iranie dowiedzieliśmy się więcej niż z wszystkich przeczytanych wcześniej książek i poradników. To on pomógł nam wymienić walutę, zorganizować tani transport do centrum i wyborną knajpę, w której o 4 nad ranem wspólnie zaspokoiliśmy głód kozimi móżdżkami. Mohammad wprowadził nas w kulturę i obyczaje swojego kraju, doradził gdzie jechać i jak rozmawiać z napotkanymi ludźmi. Stał się naszym osobistym mediatorem podczas prowadzonych przez nas nieudolnie cenowych pertraktacji z przedstawicielami irańskiego centrum alpinistycznego czy kasjerkami w Ali Sadr. Jak pojawiał się problem, dzwoniliśmy do Mohameda, a on pięknym farsi w magiczny sposób likwidował powstałe napięcia.
Wraz z Mohammadem byliśmy świadkami budzącej się do życia, 15-milionej metropolii. Siedząc w parku testowaliśmy wspólnie szybkość irańskiego internetu i obserwowaliśmy uprawiające poranny jogging kobiety w burkach, które chcąc poczuć się choć odrobinie modnie miały na sobie czapki z daszkiem i ciemne okulary.
W Iranie mieszka prawie 80 mln ludzi, a jego powierzchnia jest pięciokrotnie większa od Polski. Jeśli weźmie się to pod uwagę to dość dziwnym zbiegiem okoliczności wydaje się fakt, że poznany Mohammad okazał się bliskim przyjacielem wcześniej wspomnianych chłopaków z Teheranu. Gdybyśmy mieli więcej czasu na Iran, pewnie spotkalibyśmy się wszyscy na teherańskim szejku ulicznym 🙂
9. Gamlet i jego ormiańska gablota
Gamlet to wielkie serce i pewne miejsce do spania. Będąc kiedykolwiek w monastyrze Vahanavank w Armenii koniecznie odnajdźcie tego przemiłego człowieka, który patroluje teren pomieszkując w blaszanym kontenerze rodem z Into the Wild. Gamlet to jeden z najlepszych gości jakich spotkaliśmy w tym kraju – otwarty, mówiący po rosyjsku (rozumiejący również polski) i lubiący wylać za kołnierz chłop. Użyczył nam biedak swojej naczepy na noc, nawet chlebem i kiełbasą się podzielił. Obiecaliśmy sobie, że będąc następnym razem w Armenii wykręcimy do niego i umówimy się na wódeczkę 🙂
10. Włoska autostopowiczka Veronice
Zwiedzając norweskie fiordy kilka lat temu spotkaliśmy włoską autostopowiczkę Veronice, która wraz z siostrą podróżowała po Norwegii, co szerzej opisaliśmy w relacji o skandynawskich fiordach. Nasze drogi zeszły się w miejscowości Tyssedal, z której wspólnie ruszyliśmy szlakiem prowadzącym na Język Trolla. Z powodu ciężkiego bagażu i naszej raczkującej kondycji zostaliśmy daleko w tyle i nic nie zapowiadało, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Następnego dnia wpadliśmy na siebie ponownie, ale w nieco innych okolicznościach. Dziewczyny pomyślnie wspięły się na sam szczyt, ale podczas schodzenia młodsza z sióstr skręciła kostkę. Finalnie wszyscy wylądowaliśmy u wspomnianego wcześniej Davida, który ostatecznie przenocował u siebie nas wszystkich.
Spotkanie z Veronice było ciekawym epizodem. Bardzo inspirująca postać, pełna uśmiechu i motywacji do kreatywnego działania. Rozmawialiśmy długo o naszych ojczyznach, podróżowaniu, pojawiły się też wątki egzystencjalne, którym sprzyjała atmosfera fiordów i nieustannie padającego deszczu.
+11. Recepcjonista-duch z Limassol
Tego 90-letniego staruszka spotkaliśmy w Limassol, goszcząc w Questhouse Luxor, którym się opiekował. Blady jak kartka papieru Cypryjczyk sprawiał wrażenie umierającego i podtrzymywanego przy życiu specjalistyczną aparaturą medyczną schowaną w recepcji. Ten Pan już dawno powinien wylegiwać się brzuchem do góry na plaży albo w sadzie w górach Troodos. Zamiast to wybrał pracę w hostelu, ale jak sam nam mówił, od dziecka pracował i tak już zostanie do śmierci. Mamy szczęście poznawać ludzi, którzy za życia doświadczyli krótki epizod związany z Polską. W przypadku naszego cypryjskiego towarzysza było podobnie. Okazało się, że za młodu w czasach głębokiego PRL-u odwiedził Zakopane i Poznań. Oczywiście nie w celach rekreacyjnych, a zawodowych, był kierowcą i przejechał starem pół Starego Kontynentu.
Dziadek był bez wątpienia najbardziej intrygującym recepcjonistą jakiego spotkaliśmy. Na ścianach hostelu rozwiesił hasła o zakazie palenia na terenie obiektu, dopisując pod spodem, że to faszystowskie prawo z czasów III Rzeszy. Podkreślało to jego ironiczny stosunek do tego typu obwieszczeń. Trudno się dziwić bo sądząc po jego ochrypłym, ledwo słyszalnym głosie kupił w kiosku pewnie nie jedną paczkę papierosów. W jego tonie pobrzmiewała ironia, a w komentarzach czuć było prawilne spojrzenie na świat. Staruszek zagadywał na każdym kroku. Często też wołał do nas z recepcji głosem Golluma z Władcy Pierścieni: „Hannnaah, come on plss„. Wspominamy go bardzo dobrze, pozytywny człowiek, który przekazał nam dużo informacji o konflikcie grecko-tureckim i nieuznawanym przez większość świata Cyprze Północnym. Wszystkim będącym w Limassol polecamy odwiedzić hostel Luxor, który mieści się w ścisłym rynku tuż przy promenadzie (Agios Andreas Street).
5 komentarzy
Ludzie, których można spotkać to chyba największa wartość dodana podróży:) Świetne te Wasze historie i rzeczywiście wspaniali ludzie, oby każdy mógł na takich trafiać:)
Świetny tekst i zdjęcia, fantastyczni ludzie, a dzięki nim – piękne podróże!
Pozdrawiam 🙂
Tak powinna wyglądać prawdziwa podróż. Poznając nie tylko miejsca, ale również, albo przede wszystkim, ludzi. Dzięki nim mamy niezapomniane przeżycia i wspaniałe wspomnienia.
To oprócz zwiedzenia najlepsza rzecz w podróżowaniu. Poznawanie nowych ludzi, kultur, podejścia do życia. Człowiek nabiera perspektywy po poznaniu ludzi z odmiennych światów, tego jak żyją jakie mają spojrzenie na codzienność. Można wiele dobrego wynieść i dzięki temu zmieniać się na lepsze.
Pełna zgoda. Ludzie i ich życiowe perypetie są najważniejszym elementem podróżniczej układanki.