Trip odbył się w duchu wakacyjnego nihilizmu i beztroski, bez zbędnego przejmowania się pierdołami, z Knapem na słuchawkach i frisbee w plecaku. Trochę poskakaliśmy z kwiatka na kwiatek…oczywiście w kontekście zaliczania coraz to nowszych miejscówek:) Udało się pokonać 4 kraje w 14 dni pracą własnych nóg i z wykorzystaniem wszelkim możliwych środków lokomocji.
Dziką Albanię przejechaliśmy chevroletem sparkiem, ale równie dobrze można było wsiąść na rower. Włochy nonszalancko potraktowaliśmy z buta, ale za to Macedonia okazała się miksem ekstrawaganckiego kombo taksówka-motorówka z ascetycznym stopem. Z kolei grecka Kreta to już klimatyzowane busy na pełnym wypasie. Poza wesołą grą we frisbee i próżniactwem, znalazł się i czas na rozwijanie zmysłów przy arcytrudnych grach karcianych i zwiedzaniu dóbr minionych epok. Po raz pierwszy w swoim życiu trąbiłem na powóz konny bez woźnicy, pierwszy też raz w swoim niespełna ćwierćwiecznym żywocie zatrzymałem z impetem kozę, najeżdżając na jej smycz. Więcej i ciekawej w poniższej relacji o przedziwnych Bałkanach i absurdach dnia codziennego ich mieszkańców.
DZIEŃ DOBRY WŁOCHY
PRZELOTEM ZAWITALIŚMY DO MALOWNICZEGO BERGAMO
Z powodu braku bezpośredniego połączenia lotniczego ze Skopje, podobnie jak większość innych podróżujących wybraliśmy Bergamo jako punkt przesiadkowo-przeładunkowy. Zaskakujące, ale to 100-tysięczne miasteczko wygląda równie imponująca jak po pierwszym wygooglowaniu. Położone na stokach Alp Bergamskich ze starówką usytuowaną na poziomie 400 metrów n.p.m. może zaliczać się do miejsc wartych odwiedzenia. Bergamo jest przykładem typowego włoskiego miasteczka z atrakcyjnym turystycznie Starym Miastem gdzie koncentruje się towarzysko-kulturalne życie jego mieszkańców. Najlepiej „osiąść” tu na 2 dni, a przy większej ilości czasu odwiedzić okoliczne Jezioro Garda, największe i najczystsze jezioro Włoch.
Bergamo nie należy do tanich miejsc, ale dla młodych i energicznych turystów nie powinno to stanowić dużego problemu. Hosteli tu jest sporo, a dwuosobowy pokój prywatny można złapać spokojnie w cenie 35-40 euro. Z żarciem też nie jest źle bowiem na każdym kroku są stoiska z włoskim antipasti za kilka euro – od pizzy, przez pasty aż po wysokokaloryczne sałatki. Szczególnie duże nagromadzenie takich prywatnych sklepików z przekąskami znajduje się na starówce. Łatwo przeholować z ilością skonsumowanego pokarmu z uwagi na jego wybitne walory smakowe. Dodatkowo zalane piwem lubi ciążyć w żołądku, co wpływa na swobodę spacerowania i ogólną mobilność, także trzeba się mieć na baczności 😀 Z odwodnienia też raczej nikt nie zemrze – woda dostępna w publicznych miejscach i domowych kranach jest pitna i słynie ze swoich zdrowotnych właściwości. Z kolei bilet w jedną stronę na lotnisko to koszt ok. 2 euro, a sam port lotniczy mocno nieciekawy, do kimania się nie nadaje, ale na kilkugodzinne oczekiwanie na lot jest optymalny. Co robić w Bergamo? Cieszyć się początkiem urlopu! Pobyt w tym miasteczku powinien być dla każdego przyjemnością już z samego tylko faktu, że stanowi ono formę poczekalni, wersję demo prawdziwego urlopu. A jest tu naprawdę ładnie – dużo parków, krętych uliczek, świetnego jedzenia, całkiem znośnego piwa, prawdziwego wina , nie tak drogich fajek no i przede wszystkim optymalnych warunków atmosferycznych.
Do wszystkich często latających i powątpiewających w urok „miast przesiadkowych”, o ile norweskie Rygge i francuskie Beauvais można sobie odpuścić, włoskie Bergamo zasługuje na odwiedziny – nie będzie to czas stracony!
MACEDONIA LEKKO ROZCZAROWUJE
SKOPJE W STYLU MIEJSKIM, RESZTA KRAJU NA SPORTOWO
Z Włoch szybkim rzutem na taśmę dostaliśmy się do Republiki Macedonii, a posługując się międzynarodowym nazewnictwem – Byłej Jugosłowiańskiej Republiki Macedonii. Macedonia lub jak kto woli FYROM to państwo pod wieloma względami podobne do Polski. Budynki mają podobnie zniszczone przez socrealistyczną wizję architektoniczną, a na drogach podobnie jak w Polsce 10-letnie samochody. Na ulicach znajome mordy, w skrócie Marciny i Anie ze zdecydowanie jednak większym odsetkiem ludności, nazwijmy to – tureckiej.
Większość produktów w sklepach trochę tańsza lub na identycznym poziomie, co w kraju nad Wisłą, asortyment żywności bardzo zbliżony do naszego – dominują produkty mleczne, szynki suszone, pomidory, ziemniaki i oczywiście przetwory z ostrej papryki. Jak każdy jednak kraj, Macedonia potrafi zaskoczyć przyjezdnych. Turystów może wprowadzić w lekką irytację ogólnokrajowy zakaz sprzedaży alkoholu w sklepach po godzinie 21. My go nie odczuliśmy bo tam gdzie trzeba było alkohol kupić, sprzedawano nam go bez problemu. Nie będę ryzykował stwierdzeniem, że jest to reguła, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że takie praktyki są bardzo popularne – sprzedaż alkoholu spod lady bez nabijania rachunku na kasę. Zwłaszcza młodym turystom 😀 Kolejnym ciekawym obyczajem miejscowych jest kompletna dowolność w parkowaniu na drodze – czy to na krawężniku, czy na poboczu, środku drogi – Macedończycy wyznają prawidło, że najlepszą zasadą jest brak jakichkolwiek zasad. „No rules” – tak trafnie skomentował to zjawisko nasz przyjaciel z hostelu Piter, którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiamy (tak, tak, pamiętamy o rekomendacji na booking’u :))
Pierwszy kontakt z Macedonią to port lotniczy w Skopje im. nie kogo innego jak Aleksandra Wielkiego, patrona 99% instytucji w kraju. Piter odbiera nas z lotniska i zabiera w kilkunastominutową przejażdżkę do centrum. Na pierwszy rzut oka widać, że naród ten jest uzależniony od budowania kiczowatych do granic możliwości monumentalnych pomników, głównie Aleksandra Wielkiego i Filipa II. Pomniki są wszędzie, na jednym placu potrafi być ich kilka, wszystkie gigantycznych rozmiarów.Drugą rzucającą się w oczy przypadłością jest kompletny brak wyczucia estetycznego w planowaniu architektury miejskiej. Betonowych reliktów dawnego ustroju nie ma się co czepiać z wiadomych względów, ale stylizowane na X w. p.n.e. panteony z datą oddania do użytku Anno Domini 2013 to już przegięcie :P. Potworny kicz, który może zrobić wrażenie chyba tylko na turystach z Bułgarii. Co warto zwiedzić w Skopje? Na zwiedzenie miasta wystarczy spokojnie 1 dzień z uwagi na niski stopień atrakcyjności praktycznie wszystkich promowanych w przewodnikach atrakcji. Cały dzień można poświęcić na zgłębienie tajemnic muzułmańskiej dzielnicy Stara Čaršija. Jest to miejsce pełne Orientu, wymieszania kultur i religii, a także centrum życia towarzyskiego w tej części miasta. Można zjeść tu kapitalny kebab za śmieszne pieniądze (ok. 20 PLN w zestawie z browarem)
Oprócz charakterystycznych dla krajów muzułmańskich wąskich, chaotycznych i nieco zaniedbanych uliczek z bazarami (największy bazar w mieście Bit Bazar) oraz kawiarenkami zobaczyć tu można kilka ciekawych średniowiecznych tureckich zabytków na przykład Meczet Murata Paszy z XV wieku, Meczet Aldża Dżamija z XIV wieku, Meczet Hjunkar Dżamija z XV wieku, najbardziej znany – Meczet Mustafa Paszy także z tego okresu, stare łaźnie czy karawansjery (dziś pełną zazwyczaj już inne funkcje – muzeów lub galerii sztuki).
ALBANIA W SAMOCHODZIE
JEŚLI SĄDZISZ, ŻE W POLSCE NIE DA SIĘ ŻYĆ, WPADNIJ DO ALBANII
Albania jawiła nam się jako kraina biedna, ale modernizująca się dzięki prężnie rozwijającej się turystyce. Możliwe, że faktycznie tak jest, ale z całą pewnością nie w środkowej części kraju. Przejechaliśmy 500 kilometrów po albańskim bezdrożach i można tej kraj scharakteryzować następująco: sodomia i gomoria! Ruch uliczny w stanie kompletnego rozkładu, klasyczny fristajl, każdy sobie rzepkę skrobie, a „jezdnia” przypomina jeden wielki bazar (szczególnie w miastach). Wzniesienia, serpentyny oraz dominacja dróg gruntowych sprawia, że po kraju jeździ się w średnim tempie 50-6o km/h. Mimo iż stan dróg przynajmniej we wschodniej i środkowej części kraju jest tragiczny, 80% Albańczyków zasuwa po tych podziurawionych jak sito bezdrożach Mercedesami typu Benz.
Jadąc przez brudne drogi, przesmyki górskie i autostrady tego przybrzeżnego kraju, domu dla 3,5 miliona ludzi, jest prawdopodobnym spotkać praktycznie każdy model Mercedesa produkowany od lat siedemdziesiątych. Od luksusowych Mercedesów S-klasy do sponiewieranych przez czas sedanów z minionej epoki. Mercedesy przewyższają inne marki jeżdżące po ulicach dwa do jednego. Przydrożne chałupy w niedostępnych wioskach reklamują „Serwisy Mercedesów”, a straganiarze na skrzyżowaniach ulic sprzedają aluminiowe kołpaki i pokrowce na kierownice.
Skąd pochodzą te wszystkie luksusowe samochody? Na pewno nie od oficjalnych dilerów Mercedesa na peryferiach Tirany. „Mamy zamiar sprzedać około 50 samochodow w tym roku”, powiedział Sokol Kodra, główny sprzedawca salonu Mercedesa. „Ludzie, którzy przychodzą do nas po nowe samochody są zainteresowani tylko najdroższymi modelami i muszą płacić gotówką”. Przeciętnie, znaczy to przekazywanie plików banknotów wartych 65 000$ – Suma jaką większość Albańczyków nazbierałaby przez całe życie ze swoich wypłat. Ale dla wielu Albańczyków, których w ogóle stać na samochód, Mercedes jest jedyną opcją wartą rozważania.
KRETA OKIEM POLSKIEGO TURYSTY
O TYM JAK ZJEŚĆ DOBREGO KEBSA O SMAKU KRAJU NAD WISŁĄ
Po cenowym eldorado w Macedonii i Albanii należało w końcu skonfrontować swoje portfele z zachodnioeuropejskimi standardami. Grecję odczuliśmy finansowo już po wylądowaniu w Chanii i zakupieniu butelki schłodzonej wody, ale powiedzmy, że uciułaliśmy na te „ekstra wydatki” ciężką pracę u podstaw w ojczyźnie. Z Macedonii dojazd do Grecji jest stosunkowo łatwy – z Ochrydu złapaliśmy marszrutkę do Kishavy (koszt ok. 20 zł, 90 km, 1,45h jazdy), następnie pokonaliśmy granicę pieszo,a do pobliskiej Floriny podjechaliśmy taksówką (lepiej stopem, ale z uwagi na lot było to dość ryzykowne). Do Salonik można dostać się na 3 sposoby – taksówką za ok. 150 euro (opcja dla leniwych i kasiastych), autobusem (ok. 13 euro/os) lub pociągiem (10 euro/os). Trzecia opcja jest zdecydowanie najlepsza – dwie godziny jazdy, komfortowe warunki, stosunkowo tani bilet. Poniżej roboczy zarys trasy, na którą trzeba poświęcić ok. 6-7 godzin.
Kreta to zaiste urocza wyspa, ale nam dane było zwiedzić tylko północną jej część – przez Chanię do Balos, a następnie do Heraklionu, gdzie poza miastem odwiedziliśmy również ruiny „starożytnego” (po rekonstrukcji – mającego 100 lat) Knossos. Z miejsc, które możemy zdecydowanie polecić to przede wszystkim Zatoka Balos, która znajduje się na północno- zachodnim krańcu Krety. Możliwości dostania się na lagunę są cztery: samotna wędrówka z plecakiem (opcja ok. 2 godzin przy bardzo szybkim marszu), dojazd własnym samochodem (najlepiej dżipo-podobnym) lub autostop. Czwarta opcja to transport promem z Kissamoss, który rzekomo (nie testowaliśmy!) za stosunkowo niewielkie pieniądze płynie najpierw do Twierdzy Weneckiej, a potem do samej zatoki. Polecamy stopa, łapie się go po 5 minutach – my trafiliśmy na bus pełen tętniących życiem włoskich emerytów, którzy oferowali również podróż powrotną 😛 Na Balos można spędzić cały dzień, ale najlepiej pojawić się tutaj już wczesnym rankiem bo ok. 12-13 robi się ekstremalnie tłoczno.
Na głównej uliczce w Kissamos mieści się rodzinna, grecka tawerna, która serwuje zajebiście smaczne kebaby po dobrej cenie – za 5 euro można się naprawdę najeść, zapijając całość rześkim, greckim piwem. Nie jest to turecki kebs, ale mieszanka greckiej kuchni ze smakami, które można spotkać w lepszych polskich budkach z kebabami. Jeśli ktoś pojawi się w tych rejonach, niech szuka małej, skromnie wyglądającej knajpy, gdzie krzątają się pulchni członkowie greckiej familii.
Wyjazd można zaliczyć do tych bardzo udanych i nazwijmy to…spędzonych w komfortowych warunkach. Tym razem zamiast namiotu ciepłe łóżeczko w hostelu, a 4 litry wody i surwiwalowe zupki zastąpiły lokalne specjały w towarzystwie alkoholu. Nie było też rannych pobudek, a leniuchowanie, frisbee i łomżing po godzinach. No, ale umówmy się, nawet najwięksi harcownicy muszą kiedyś wypocząć, a nam się to naprawdę udało. Teraz zbieramy siły i pomysły na kolejną podróż, a Bałkanica Vol 2 będzie na sto procent bo rumuńska Transylwania i chorwacka Dalmacja kuszą nas już od dłuższego czasu. Póki co, wracamy do ciężkiej pracy i odkładania na realizację kolejnego celu!
Na koniec krótka wideorelacja z podróży i tym samym nasz inauguracyjny materiał wideo:
BERGAMO
Marzy nam się taki kącik wiecznie świeżych i chrupiących włoskich antipasti. Oczywiście pod warunkiem zmiany zasad działania ludzkiego metabolizmu – im więcej zjesz tym dłużej będziesz żył w zdrowiu i z zachowaniem nienagannej sylwetki 😀
SKOPJE
Plac Macedonia, mac. Плоштад Македонија – betonowa parcela z gigantycznymi pomnikami tego, który zmonopolizował rynek monumentów w tym kraju – śp. Aleksandra Wielkiego.
Pomnik na pomniku, monument na monumencie. Ten piękny budynek wcale nie zbudowali starożytni budowniczowie, a macedońskie firmy i to w 2013 r.
Na Old Bazar (jedynym tak naprawdę interesującym miejscu w Skopje) można dorwać bardzo dobrego kebaba podanego z cebulką i ostrą papryczką. Wyjątkowo przyjemne, pełne kultur i smaków miejsce.
Bieda to dość powszechne zjawisko w stolicy – głównie pochodzenia albańskiego lub romskiego.
Po lewej macedońska cerkiew w stylu nowoczesnym, a po prawej macedoński system transportowy w stylu oldschoolowym.
KANION MATKA
Kanion Matka to ta z atrakcji, którą warto zrealizować podczas pobytu w Macedonii. Mimo wszystko ciekawsze wydaje się zwiedzanie pobliskich kapliczek prawosławnych w górach niż balansowanie na granicy upadku ze skarpy przez kilka godzin 🙂
OCHRYD I OKOLICE
Ochryd – perła Macedonii, krajowe Saint-Tropez – bardzo ładnie położone miasteczko, które niestety trąci lekkim kiczem i bałkańską tendencją do wciskania turystom okrutnej tandety na każdym kroku. Jezioro ekstremalnie czyste, do tego stopnia, że można pić z niego wodę!
Prawosławne ikony zachwycają na każdym kroku
Do tego stopnia, że selfie ze świętymi stało się aktem obowiązkowym
Rybak ten zapewniał nas, że gościł na swojej łodzi przybyszów z całego świata i udzielał wywiadu legendarnej stacji BBC.
Czy te oczy mogą kłamać? Chyba nie…
Jezioro Ochrydzkie to macedońskie Saint Tropez. Macedończycy mają kompleks z powodu braku dostępu do morza i są dumni z tego jeziora, barwnie o nim opowiadając.
ALBANIA – KANION OSUM
Jazda samochodem po Albanii dla NieAlbańczyka jest jak wpieprzanie masła na czas. Męcząca i nieprzyjemna.
Ta uśmiechnięta babuszka doskonale o tym wie i woli przemieszczać się z plecakiem 🙂
Po 7 godzinach jazdy po dzikim zachodzie dotarliśmy do celu! Wspaniały albański kanion Osum zdobyty!
GRECKA KRETA
Ruiny Knossos na Krecie
7 komentarzy
Ojej, jeśli Macedonia Was rozczarowuje, to nie mam pojęcia czego szukacie podróżując?
A co to wolność słowa już nie istnieje w polskiej blogosferze? 🙂
Istnieje, czego mój komentarz jest żywym dowodem, czy tylko POCHWAŁ oczekujecie?
Może być bluzg, ale konkretny! 🙂
oj, niedoczekanie z moich ust(spod mojej klawiatury). Ale pochwał nie będzie, kiedy się z czymś nie zgadzam1
No… nam tym razem nie udało się dojechać do Balos ;-( (qurwa) Dlatego muszę jeszcze raz lecieć na Kretę. Tym razem okolice Chania i Falasarna. Pozdrawiam!
cześć! wybacz, że dopiero teraz odpowiadamy…Balos petarda, ale Kreta to przy dobrych wiatrach 2-3 stówki w obie strony. Ogarniecie w następnej tourze 😉